WIADOMOŚCI

KRĘGU NIEPODLEGŁOŚCIOWEGO

 Wyłączenie do użytku klubowego

                                                                       Wcześniej „Wiadomości Abstraktowe”

Nr 34                                       Sobota                            2009-12-05

Redaktor: Jerzy Prus - prusjerzy@optonline.net,

cell: 862.668.5645.

 

9 grudnia 2009

– 28 spotkanie Klubu Jagiellońskiego

 

          Klub Jagielloński im. Św. Kazimierza zaprasza na mszę św. w intencji beatyfikacji ks. Franciszka Blachnickiego (24 III 1921 – 27 II 1987) zalozyciela Ruchu Swiatlo-Zycie, Krucjaty Wyzwolenia Człowieka i Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów – w kaplicy przy Kościele Św. Kazimierza w Newark (91 Pulaski Street) w srode, 9 grudnia 2009 r. o godz. 19:30.

 

          Po Mszy św. odbędzie się kolejne, dwudzieste ósme spotkanie Klubu Jagiellońskiego, w programie m.in.:

          Uczestnik ruchu oazowego Mirosław Rosol przedstawi sylwetke ks. F. Blachnickiego. Poniżej przestawiamy garść materiałów o ks.Blachnickim, jego życiorys, oraz materialy dotyczące okolicznosci Jego śmierci w wieku 66 lat; w procesie beatyfikacyjnym powiada się, ze ciagle brak „cudu”, ale tez nie można wykluczyc, ze ks. Blachnicki może być wlaczony do Wielkiego Kregu Męczenników Kościoła.

          Kościół katolicki w Ameryce – ostatnie wydarzenia – referuje Stanislaw Śliwowski (zobacz także zobacz Załącznik nr 3, str.70-72, gdzie “Open letter to the President of the United States of America” podpisany przez Ava Bak – Spokesperson, Committee on Current Affairs / Komitet Spraw Bieżących, list podpisaly 41 osoby).

          C.d. dyskusji nad stanem niepodległości – omowienie wniosku posłów skupionych wokol Antoniego Macierewicza skierowanego do Trybunalu Konstytucyjnego o niezgodności Traktatu Lizbońskiego z Konstytucja RP (zobacz Załącznik 2, str.29-70),  

          Omówienie najważniejszych wydarzeń miesiąca (zobacz Załącznik nr 1 – gdzie prezentacja kilku glosow z prasy niecytowanej przez polonijne srodki informacji a czasami dezinformacji, str.2-29).

          Na koncu numeru felieton Ministra Romualda Szeremietiewa oraz najistotniejsze komentarze (zobacz Załącznik Nr 4 – stro.73-77), całość na Jego blogu - http://szeremietiew.blox.pl/2009/12/NEXT-czy-jednak-NEXT.html, polecic wypada także barzo informacyjny wywiad jaki przeprowadzil z Ministrem Szeremietiewem dziennikarz Krzysztof Skowronski - http://www.radiownet.pl/radio/wpis/1775/

 

           

 

*   *   *

 

                                                          Załącznik nr 1

 

Przegląd prasy polskiej, nie tylko polskojęzycznej

 

          Klub Jagiellonski sugerowal liste dobrej prasy patriotycznej, do listy takiej bez watpienia można zaliczyc

          wśród dziennikow warszawski „Nasz Dziennik” (dostępny w całości na Internecie),

          wśród tygodnikow „Gazete Polska”, „Nasza Polske”, „Najwyższy Czas”, katolickie tygodniki takie jak „Niedziela” i „Gosc Niedzielny”,    miesięcznik „Biuletyn Instytutu Pamieci Narodowej”,

          dwumiesięcznik krakowsk „Arcana”,

          kwartalnik warszawski „Fronda”.

          Liste będziemy aktualizowac, pozniej zamieszczamy probki tekstow z „Gazety Polskiej”, „Naszej Polski” i z „Najwyższego Czasu”.

          Polonia po 1989 r. zostala poddana komunizacji poprzez gazety rzekomo już niekomunistyczne, ale tradycyjnie często antypolskie, z urbanowym „Nie” Polonia zasadniczo sobie poradzila, gorzej jest z olbrzymia liczba gazet polskojęzycznych, które szkodza Polsce i Polonii, te można często bez problemu dostac. Warto dopominac się u lokalnych sprzedawcow by takie tytuly prasy patriotycznej były dostępne. Jeśli można ściągać z Kraju wydawnictwa antypolskie zobaczmy, czy można tez i … polskie. Do wszystkich wspomnianych czasopism można dotrzec przez Internet i zamówić prenuemrate. Warto to zrobic dla Polski i dla Polonii. Zachęcamy do tego, pomagajmy sobie, a nie naszym wrogom.

          Redakcja

 

 

III RP pod aureolami z SB

 

KRZYSZTOF WYSZKOWSKI

          Dostaliśmy władze Unii, czyli prezydenta i minister spraw zagranicznych. Kim są ci lu­dzie? Nikim? O to właśnie chodzi - mają być kukiełkami poruszany­mi przez państwa dominujące, któ­re nie chcą swojej hegemonii ob­wieszczać publicznie i dlatego pre­zydentem nie jest po prostu Niemiec, a sprawami zagraniczny­mi nie kieruje urzędnik z francu­skiego MSZ.

          Ta hegemonia jest dla Polski zagrożeniem. Najlepiej widać to w obszarze starań - podjętych przez premiera Jarosława Kaczyńskiego i kontynuowanych przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego - o uzyskanie od Unii wsparcia na rzecz bezpieczeń­stwa energetycznego. Od czasu dokonania przez premiera Donalda Tuska przewrotu w polskiej polityce zagranicznej Unia nam tego wsparcia odmawia. O szczy­cie Unia-Rosja w Sztokholmie premier Szwecji powiedział, że był to najlepszy szczyt ze wszyst­kich dotychczasowych. A czym się wyróżniał? Tym, że w przed­dzień Szwecja wycofała swoje za­strzeżenia wobec gazociągu „Ribbentrop-Mołotow" (jak nazwał go kiedyś Radosław Sikorski). Te­raz już tylko jakaś poniemiecka mina z dna Bałtyku może zatrzy­mać budowę rury i „dalszy dyna­miczny rozwój przyjaźni niemiecko-rosyjskiej".

          Czy ta przyjaźń stanowi dla Pol­ski niebezpieczeństwo? Oczywi­ście nie - powie „premier z kasy­na". W dwulecie swoich rządów twierdzi przecież, że doprowadził do poprawy stosunków polsko-rosyjskich (oczywiście także polsko-niemieckich i każdych innych, poza stosunkami polskó-polskimi, bo tu nie ma miejsca na porozu­mienie, trzeba dorżnąć wraże wa­tahy). Rosja Polskę upokarza, ob­raża, wyzywa, grozi zagładą naro­du, atakuje i opluwa w sposób porównywalny może tylko z lata­mi 1919-1920 i 1939-1941(na co nigdy nie pozwalała sobie w cza­sach „kaczyzmu"), a Donek z uśmiechem zapewnia, że to tyl­ko deszcz pada. Gdy Sikorskiego Kreml wyzwał od najgorszych, ten wyparł się własnych poglądów i jeszcze podziękował Rosjanom za marginalne sprostowanie.

          Ta prowokacja wskazuje, czego Kreml oczekuje od Donka i Rad­ka - porzucenia myśli o stacjono­waniu wojsk amerykańskich w Polsce, która ma pozostać w ro­li państwa sezonowego, o którego istnieniu stale decydować będzie przetarg Rosji z Zachodem. A członkostwo Polski w NATO i UE temu celowi nie przeszka­dza, bo ma znaczenie drugorzęd­ne. Sojusz nie czuje się zagrożony przez przeprowadzane na granicy polskiej manewry rosyjskie, w trakcie których ćwiczy się po­wtórkę z września 1939 r. Polska ma wspierać inne państwa Unii, gdy Rosja zagrozi im obcięciem dostaw ropy i gazu, ale Komisja Europejska opracowuje rozporzą­dzenie, które pozostawia Polskę poza wspólnym frontem Unii, je­żeli Rosja zagrozi tylko nam.

          Tusk chce rządzić, więc po pro­stu wyprzedaje „srebra rodowe". Żeby świadomość tej polityki nie do­tarła do wyborców, rząd musi mieć stałą ochronę w postaci zakłama­nych mediów. I dominujące media tę ochronę skutecznie zapewniają. A całemu Układowi patronują lu­dzie KGB i GRU, robiący użytek z wiedzy aparatu SB i WSW o uza­leżnieniach, w jakich pozostają członkowie elity władzy.

          Czesław Kiszczak mówi otwar­cie („Dziennik Gazeta Prawna" z 20 listopada 2009), że oddawał agentom ich teczki pracy. Czy ci agenci są już od niego niezależni? Kiszczak od razu dodaje, że ich donosy pozostały w innych tecz­kach (a pozostaje jeszcze fakt, że to oddawanie też było dokumen­towane). Mówi, że ogląda swych agentów w telewizji - współczesnych działaczy i polityków. Kim są? Kiszczak informuje np., że Ta­deusz Mazowiecki co innego mó­wił na posiedzeniu Rady Mini­strów, a co innego, gdy po posie­dzeniu „na boku" pytał go, co zrobić z archiwami MSW. Ujaw­nia, że to Mazowiecki powołał „ko­misję Michnika" i odpowiada za jej bezprawne działania.

          Kiszczak widać ma taką moc, że może bezkarnie Lecha Wałęsę wa­lić prosto w pysk: „Rozmowa [Le­cha z bratem w Arłamowie] jest autentyczna. Bracia sobie wypili po kielichu i dzielili majątek, któ­ry Wałęsa zdobył". Jak zdobył ten majątek? „Amerykanie i Zachód w latach 80. kupowali Polskę za drobne, a ja te drobne, czyli set­ki tysięcy dolarów, przepuszcza­łem przez ręce".

          Czy po tych strasznych oszczer­stwach Mazowiecki i Wałęsa pozwą Kiszczaka do sądu? A może za swo­imi idolami ujmie się Tusk? Może aureol bronić będzie Michnik?

          Kiszczakowi nic nie grozi. Pozosta­je pod ochroną, bo sam chroni. Pol­ska gnije, ale pod względem pozycji aparatu PRL pozostaje potęgą.

          „Gazeta Polska” (Warszawa) nr 47 z 25.11.2009, s.11)

 

 

 

 

 

Tadeusz Grzesik

Chesterton, “Bolek” i Putin

                                        

Za: „Fronda” (Warszawa) Nr 51, 2009, str.218-222.

 

Mikołaj Patruszew, do niedawna szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa, powiedział wprost: to my, czekiści, jesteśmy teraz współczesną rosyjską arystokrację.

 

          W tym samym 1908 roku, w którym Chesterton opublikował swoją powieść, w Rosji jako agent carskiej Ochrany zdemaskowany został szef konspiracyjnej Organizacji Bojowej Partii Socjalistów Rewolucjonistów - Jewno Azef. Okazało się, że ten przywódca terrorystycznej bojówki eserowców z jednej strony organizował udane zamachy na najwyższe osoby w państwie (w których zginęli m.in. brat cara, wielki książę Sergiusz czy minister spraw wewnętrznych Wiaczesław von Plehwe), z drugiej zaś strony wydawał w ręce policji swoich towarzyszy z konspiracji (choćby lidera eserowców Grigorija Gerszuniego). Po otwarciu akt Ochrany okazało się, że zamachy na premiera Rosji Piotra Stołypina organizowane były właśnie z inspiracji... Stołypina. Miały być jednak przeprowadzane w ten sposób, by sam premier wychodził z nich z życiem (choć w jednym z nich zginęły dzieci Stołypina). Jak pisał Stanisław Cat-Mackiewicz: „Doszło do tego, że konkurujące ze sobą departamenty policyjne tworzyły rozłamy w partiach rewolucyjnych, aby mieć własne partie, własnych prowokatorów".

          Po upadku caratu metody Ochrany przejęli i udoskonalili czekiści, a następnie służby specjalne wszystkich krajów komunistycznych. W aktach Instytutu Gaucka szczegółowo udokumentowana jest działalność choćby Saschy Andersena - legendarnej postaci berlińskiej opozycji. Kierowana przez niego grupa Prenzlauer-Berg, uchodząca za centrum berlińskiej sceny alternatywnej wrogiej enerdowskiemu systemowi, w rzeczywistości była - jak określił to Wolf Biermann - „kwitnącym ogródkiem działkowym Stasi". Legenda samego Andersona budowana zaś była przez jego aresztowania i fikcyjne pobyty w więzieniu.

          Można utrzymywać, że tego rodzaju działalność charakterystyczna była dla ustroju komunistycznego, a po jego upadku służby specjalne w krajach demokratycznych nie stosują już takich metod. Można byłoby tak twierdzić, gdyby nie decyzja niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, który w 2000 roku odmówił zdelegalizowania Narodowo-Demokratycznej Partii Niemiec (NPD). Ministerstwo spraw wewnętrznych, które żądało likwidacji tego ugrupowania, twierdziło, że posiada ono charakter rasistowski i antysemicki, a jego działalność jest sprzeczna z konstytucją RFN. Jako dowód przedstawiono publikacje i wypowiedzi czołowych przedstawicieli tej formacji. W trakcie procesu okazało się jednak, że niemal wszyscy wyżsi funkcjonariusze partii, którzy głosili owe ksenofobiczne hasła, byli w rzeczywistości oficerami lub agentami niemieckich służb specjalnych. Łącznie ujawniono nazwiska czternastu „wtyczek" wewnątrz NPD, wśród nich szefów partii w Berlinie i w Turyngii - Michaela Layera i Augusta Brandta czy przewodniczącego partyjnej młodzieżówki - Ogeriusa Apfela. Wyszło na jaw również, że swoje rasistowskie teksty pisali oni i publikowali na zlecenie ministerstwa spraw wewnętrznych.

          Ciekawa dekonspiracja nastąpiła też niedawno w Austrii. Po śmierci Jorga Haidera, byłego przewodniczącego Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ), okazało się, że wieloletnim agentem Mossadu był Peter Sichrovsky - jeszcze niedawno sekretarz generalny tego ugrupowania i jego poseł do Europarlamentu, a także czołowy publicysta niemieckiego pisma nacjonalistycznego „Junge Freiheit". Czy kiedy domagał się publicznie anulowania przez Czechy dekretów Beneśa, to reprezentował poglądy austriackich narodowców, czy wypełniał dyrektywy izraelskiej centrali?

          Dla nas, Polaków, tego rodzaju kontrowersje mogą być interesujące zwłaszcza w kontekście sporów o przeszłość Lecha Wałęsy czy Mariana Jurczyka. Kiedy wybuchła awantura o agenta „Bolka", Bronisław Wildstein przypomniał w jednym ze swych tekstów wypowiedź Jacka Kuronia, który przywoływał casus bolszewickiego przywódcy Jakowa Swierdłowa. Otóż po zwycięstwie Sowietów ów Swierdłow zajrzał do archiwów bezpieki i dowiedział się, że w jego rewolucyjnej jaczejce wszyscy komuniści - jedynie oprócz niego - byli bez wyjątku agentami Ochrany. - No i patrzcie - miał mówić Kuroń - a jednak obalili carat.

          Można byłoby też dodać, że agentami Ochrany byli tuż przed rewolucją czterej najbardziej zaufani współpracownicy Lenina: Gurowicz, Czernomazow, Żytomirski i Malinowski. Ten ostatni w 1913 roku zadenuncjował policji Stalina, skazanego wówczas na cztery lata zsyłki, a w IV Dumie był nawet z rekomendacji Lenina przewodniczącym frakcji parlamentarnej bolszewików. I co z tego? Nie pomogło to ocalić caratu.

          Dlaczego tak się stało? Przekonującą odpowiedź daje Vladimir Volkoff w swej powieści Carskie sieroty. Otóż służby specjalne działają na poziomie operacyjnym, zaś kluczowe decyzje podejmuje się na poziomie strategicznym. Cóż z tego, że Ochrana miała rozpracowanych bolszewików, skoro ostateczne losy rewolucjonistów leżały w rękach osób tak chwiejnych i niezdecydowanych, jak car Mikołaj II czy premier Kiereński? W książce Volkoffa pułkownik Ochrany Bazyl Psarski wścieka się, że władza carska ma skrupuły i nie chce skorzystać z jego doświadczeń, zaprzepaszczając owoce długofalowych prac rozbudowanej agentury. Składa więc ofertę komunistom, których ręce nie będą spętane żadnymi skrupułami. W powieści ową ciągłość służb specjalnych - mimo krachu całego systemu - oddaje scena rozmowy przy herbacie między Leninem a Psarskim. I na tym polega zasadnicza różnica między Rosją carską a obecną - dziś nie ma sprzeczności między poziomem strategicznym a operacyjnym, gdyż obie te sfery opanowali ludzie z tego samego środowiska. Jak powiedział Nikołaj Patruszew, do niedawna szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa: to my, czekiści, jesteśmy teraz współczesną rosyjską arystokracją, |

 

 

Jeszcze o Marku Edelmanie

          W artykule podanym w temacie maila autor (Marek J. Chodakiewicz), nie przestrzegając kardynalnych zasad obowiązujących historyka, dopuścił się obrzydliwego pomówienia sióstr zakonnych ze Zgromadzenia Zmartwychwsta­nek z warszawskiego Żoliborza. Zacytował, jak napisał, „błogo­sławionej pamięci" dr. Marka Edelmana:

          „Opowiadał mi wtedy zdarzenie z Powstania Warszawskiego. Leżał ranny w szpitalu u sióstr na rogu Stołecznej i Krasińskiego. Gdy wróg zdobywał szpital, matka przełożona miała powiedzieć zakonnicom, aby były spolegliwe seksualnie dla żołnierzy, żeby Niemcy nie wymordowali rannych. I dlatego Edelman przeżył. Utrzymywał, że to najprawdziwsza historia".

          Autor, cytując, nie zadał sobie trudu jakiejkolwiek weryfikacji wypowiedzi Marka Edelmana, wpisując się tym samym do chó­ru opluwaczy wszystkiego, co polskie i katolickie, i insynuując siostrom zakonnym seksualną spolegliwość wobec hitlerowskich i rosyjskich (Własowcy) zbirów.

          Tymczasem, jak wynika ze źródłowej pozycji St. Podlewskiego „Rapsodia Żoliborska", wydanie Paxu z 1979 roku, klasztor Sióstr Zmartwychwstanek usytuowany przy ul. Krasińskiego 31 i ówcze­snej Stołecznej rolę szpitala pełnił do 18 sierpnia 1944 roku. Po tym terminie wraz z rannymi i siostrami został ewakuowany pod ko­lejne adresy: Krasińskiego 16, Krasińskiego 10 i Krechowiecka 6.

          Zdobycie szpitala przez Niemców miało miejsce 29 września 1944 roku, gdy mieścił się on w budynku przy ul. Krechowieckiej 6.

          W tym samym dniu Niemcy zdobyli ruiny pozostałe po klasztorze-twierdzy przy Krasińskiego/Stołecznej. Poza w dwóch trzecich wybitą załogą nie było tam nikogo - ani rannych, ani sióstr. Gdzie więc „błogosławionej pamięci" Edelman wysłuchi­wał poleceń matki przełożonej?

          Do rzezi sióstr i rannych w szpitalu przy Krechowieckiej nie doszło dzięki mężnej postawie siostry Rafaeli Gdaniec, która perfekcyjną niemczyzną wyjaśniła dowódcy niemieckiemu role szpitala i sióstr w Powstaniu. Być może dużą rolę odegrało też wstawiennictwo ofi­cera Luftwaffe, który jako ranny przebywał w tym szpitalu. Gdzie znajdował się wtedy „błogosławionej pamięci" Marek Edelman? Z jego wspomnień wynika, że ukrywał się na Żoliborzu przy ul. Pro­myka, skąd po Powstaniu ewakuowali go polscy sanitariusze poza Warszawę. Z tym Edelmanem to tak w końcu niczego pewnego nie wiadomo, np. czy urodził się w 1919, czy w 1922 roku; czy nastąpi­ło to - jak podaje - w Warszawie, czy też -jak innym razem podaje - w Homlu. Tylko takiemu nie czującemu po polsku człowiekowi mogło przyjść do głowy coś niewyobrażalnego dla Polaka i katolika - spolegliwość seksualna sióstr zakonnych wobec hitlerowców. Tak jak można by przejść do porządku nad jego elukubracjami, tak nie można wybaczyć młodemu, światowemu historykowi powielania niesprawdzonych opowiadań.

          Z poważaniem

          jarosław marcinkowski

          „Najwyższy Czas” Nr 48 z 28.11.2009, s.XLI.

 

 

 

Nowa polityka izraelska USA?

          Rok temu kolega podłączył mnie bez pytania pod anglojęzyczną dyskusję internetową na temat zbliżających się wyborów prezydenckich. W odpowiedzi na falę obamomamii zadeklarowałem, że będę głosował na mniejsze zło, czyli na kandydata Republikanów. Na to jeden z uczestników dyskusji nazwał mnie Żydem i spuentował: „Obama skończy z dominacją neokonserwatystów, skończy ze służeniem Izraelowi". Był to typowy resentyment, który w dużo bardziej elegancki spo­sób wyrażało wielu, w tym Zbigniew Brzeziński. Co się z tych nadziei spełniło? Na razie niewiele, nawet w sferze retorycznej.

          Orientacja neokonserwatywna - czy to w wersji populistyczno-prawicowej, czy też postępowo-liberalnej - od rewolucji kulturo­wej lat sześćdziesiątych dominuje w polityce zagranicznej USA. Za Obamy na razie widzimy po prostu najłagodniejsze odcienie tej orientacji. Powszechny odbiór jest taki, że Izrael pozostaje prioryte­tem dla USA i że w Waszyngtonie dominuje tzw. lobby żydowskie. Ale trzeba też wiedzieć, że po stronie żydowskich lewicowców, antysyjonistów i liberałów istnieje świadomość powszechności takie­go postrzegania sytuacji. Niektórzy postępowcy twierdzą wręcz, że percepcja ta odzwierciedla dokładnie rzeczywistość.

          Oto trzy znaczące przykłady. Waszyngtońska korespondent­ka „The Jerusalem Post", Hilary Leila Krieger, odnotowała (27 października), że młodzieżówka uniwersytecka żydowskie­go lobby, J-Street, pozbyła się sloganu „pro-Izrael" ze swojego repertuaru. Zastąpiono go hasłem: „pro-pokój". Dla niektórych to zwykła semantyczna sztuczka, dla innych konieczna zmiana, która odzwierciedla poglądy tej lewicowej organizacji żydow­skiej. Większym wzięciem niż Izrael cieszy się w J-Street „sprawiedliwość społeczna" oraz Palestyna. Wielu członków tej or­ganizacji otwarcie nawołuje do zakończenia okupacji terytoriów palestyńskich. Wskazują na zmianę pokoleniową w społeczności żydowskiej USA. Twierdzą, że coraz więcej młodych Żydów patrzy krytycznie na Izrael oraz na tamtejszy nacjonalizm - sy­jonizm. Między innymi dlatego na kongresie J-Street nie poka­zał się ambasador Izraela, co odnotowała Ilene R. Prusher („The Christian Science Monitor", 27 października). Podobnie jest w samym Izraelu, gdzie lewicowcy różnej maści bardzo krytycznie odnoszą się do żydowskiego nacjonalizmu, a szczególnie jego narodowo-radykalnej twarzy reprezentowanej przez Likud.

          I w tym izraelskim kontekście należy umieścić ostatni przykład. Gideon Levy w lewicowo-liberalnym „Haaretz" (1 listopada 2009) zatytułował swoją krytykę polityki USA „Ameryko, przestań podlizywać się Izraelowi" („America, stop sucking up to Israel"). Levy zareagował negatywnie na przesłane przez Baracka Obamę świąteczne „błogosławieństwo na Rosz Haszana" i inne przymilne gesty prezydenta. „Obama szermuje słodziutkimi pochwałami na temat Izraela, mimo że spędził prawie rok, bezskutecznie prosząc Izrael, aby ten uprzejmie zrobił cokolwiek - nawet choćby wpro­wadził tymczasowe zamrożenie budowy osiedli - aby proces po­kojowy poszedł do przodu". Jego sekretarz stanu Hillary Clinton powtarza jak mantrę zaklęcia o „strategicznym przymierzu" oraz o „gwarancjach bezpieczeństwa dla Izraela". Mimo to w Izraelu poparcie dla Obamy oscyluje między 6 a 10 procent.

          Czy coś się dramatycznie zmieniło w polityce USA? Raczej nie, po prostu amerykański prezydent jest uznawany za wrogiego Ży­dom. Ameryka pozostaje jednak wierna Izraelowi. Nie odcięła się od niego. Nie wprowadziła sankcji. Nie wymusiła na Tel Awiwie nic. Prześledźmy ostatnie posunięcia Białego Domu na podstawie lewicowego dwutygo­dnika „Report on Israeli  Settlement in the Occupied Territories: A Bimonthly Publication of the Foundation for the Middle East Peace", vol. 19, nr 5 (wrzesień-październik 2009). Środowisko wydające tę publikację jest życzliwe Obamie, ale popiera utworzenie niepod­ległej Palestyny. W jednym z tekstów tam zamieszczonych Geoffrey Aronson podaje, że administracja Obamy stara się załatwić „wznowienie rozmów, choć jeszcze nie oficjalnych negocjacji" między Izraelem a Organizacją Wyzwolenia Palestyny. Obama twardo upiera się przy zakazie budowania jakichkolwiek nowych osiedli żydowskich na okupowanych terenach. Ma to dla niego wymiar symboliczny. Podczas przemówienia w Kairze nazwał wręcz takie działania „nielegalnymi". Natomiast rząd Beniamina Netanjahu zgadza się co najwyżej na tymczasowe wstrzymanie budowy osiedli. Ale i to nie jest pewne.

          4 września prezydent USA wyraził „żal", że rząd izraelski da­lej pozwala na budowę takowych. Według rzecznika Białego Domu, „gwarancje dla bezpieczeństwa Izraela pozostają nie­wzruszone. Wierzymy, że najlepiej osiągnąć to poprzez zapro­wadzenie powszechnego pokoju w tym rejonie. Oparty będzie on m.in. na rozwiązaniu dwupaństwowym, gdzie państwo pale­styńskie będzie istnieć w pokoju obok Izraela. Jest to ostateczny cel, do którego prezydent jest osobiście głęboko przywiązany". Tymczasem Netanjahu kontratakował i przedstawił pozycję Obamy jako kwestionowanie prawa do izraelskiej obecności we wschodniej części Jerozolimy. Amerykanie natychmiast spuścili z tonu. W związku z tym narodowcy izraelscy uznali, że Obamy „szczekanie jest groźniejsze niż jego kąsanie". Dlatego konty­nuują politykę interesów narodowych. Według nich, polega ona na powiększaniu izraelskiego stanu posiadania, zaludnianiu jak największych obszarów historycznych ziem żydowskich. Chodzi tutaj głównie o terytoria okupowane po kolejnych zwycięstwach oręża izraelskiego, a szczególnie wojnie 1967 roku.

          Według oficjalnych statystyk, w 2009 roku liczba żydowskich osadników na Zachodnim Brzegu osiągnęła 300 tysięcy. „Najwięk­szy przyrost nastąpił w najbardziej religijnych społecznościach" („Haaretz", 27 lipca). Natomiast tempo budowy osiedli spadło o jedną trzecią. Ale trzeba pamiętać, że nie jest to prosta sprawa wy­konywania planu państwowego. Obecny narodowo-radykalny rząd Likudu jest naturalnie przychylny osadnictwu. Ale wiele operacji budowlanych (czy ogólnie pozyskania ziemi) prowadzonych jest z inicjatywy oddolnej. Zaangażowane są w nie rozmaite organizacje i fundacje, zwykle nacjonalistyczne i ultrareligijne. Operacje te są hojnie finansowane przez ziomków i współwyznawców z USA.

Weźmy na przykład nowojorską fundację Ateret Cohanim. Specjalizuje się w skupowaniu arabskiej ziemi we wschodniej części Jerozolimy. Jej głównym sponsorem jest magnat hazar­dowy Irving Moskowitz, a wiceszefową - żona prominentnego rajcy miejskiego w Nowym Jorku, Dova Hikinda („Haaretz", 17 sierpnia). Ateret Cohanim ma status fundacji dobroczynnej. Nie płaci nic fiskusowi. A darowizny na jej rzecz można odliczać od podatków. Szkopuł w tym, że statusu takiego nie można przyzna­wać organizacji wypełniającej cele polityczne. A rząd USA uznaje za taki skup ziemi dla osadników. Mimo to (i krytycznych uwag Obamy) Ateret Cohanim nie poniosła jeszcze konsekwencji praw­nych. A Moskowitz wykupił hotel Shepard w Jerozolimie i na jego miejscu chce postawić 20-rodzinny blok dla osadników.

          Sympatycy syjonizmu i ultrareligijni żydzi wykorzystują życzliwy klimat polityczny, jak również sytuację gospodarczą. Zrujnowani Arabowie sprzedają swoją własność za bezcen albo wykupuje się arabską własność przez podstawionych Ara­bów, którzy następnie przepisują wszystko na żydowskich osadników. Gdy władze izraelskie starają się - nie zawsze serio -zapobiec takim praktykom, osadnicy i ich przedstawiciele podają rząd do sądu. A tam sprawy ślimaczą się w nieskończoność. Na przykład ciągnie się sprawa osady Migron. Sprawa ta dotarła już do Sądu Najwyższego. Jak podaje Alex Fishman („Jediot Achronot", 7 lipca), osiedle na 50 rodzin powstało nielegalnie w 2002 roku na ziemi Palestyń­czyków na Zachodnim Brzegu. W 2006 roku państwo w końcu ustaliło, że osiedle rzeczywiście jest nielegalne. Na początku 2009 roku osadnicy zgodzili się przepro­wadzić do pobliskiego Adam, o ile dostaną tam domy zastępcze. Ale państwo jeszcze ich nie zbudowało. Sprawa została odłożo­na do połowy 2010 roku, gdy w Adam ma powstać nowe osiedle.

          Albo weźmy sprawę tzw. stanic (out-posts) w Judei i Samarii. Też miały być nielegalne. Ale rząd uznał, że dzięki udzie­lonym przez państwo rozmaitym pozwole­niom stanice te muszą być legalne. Przecież wydano na nie odpowiednie papiery. I w taki sposób rząd będzie ich bronić przed sądem. Co więcej - jeden z ministrów stwier­dził publicznie, że opuszczona i zrównana z ziemią stanica w Homesz powinna zostać odbudowana. Zburzono ją w 2005 roku, po ewakuacji żydowskich osadników w ramach wypełniania zobowiązań wynika­jących z procesu pokojowego.

Izraelczycy wykorzystują zresztą każdą okazję, aby powiększyć swój stan posiada­nia. Niedawno oskarżono rząd o próby prze­jęcia dalszych 2 procent Zachodniego Brze­gu. Rząd odpowiedział, że jest to obszar, który stał się dostępny na skutek wysycha­nia Morza Martwego. Trudno więc mówić o ekspropriacji ziemi Palestyńczyków - argu­mentują działacze Likudu i ich sojusznicy.

          I na to wszystko nakłada się spirala przemocy, terroru, kontrterroru i dyplo­matycznej bezsilności Amerykanów oraz skołowacenie Białego Domu, którego najczęstszym objawem jest właściwie bezwarunkowa i odruchowa wojskowo-polityczna obrona Izraela. Nikt nie potrafi konfliktu zakończyć. J-Street jest bezsilna. Obama nie ma nowych pomysłów. Aby osiągnąć zadowalające Arabów rezultaty, trzeba by po prostu przestać zwracać uwa­gę na interesy Izraela. A o tym przecież nie może być mowy, chyba że całkowicie zmieni się paradygmat kulturowy w USA i żydowskie sprawy przestaną być ważne. Wygląda więc na to, że przez przewidy­walny czas będzie business as usual.

          marek jan chodakiewicz • www.iwp.edu

          „Najwyższy Czas” (Warszawa) Nr 48 z 28.11.2009, s.XXXV-XXXVI.

 

 

 

tadeusz M. płużański

  Stalinowscy   uciekinierzy

          Wielu komunistycznych oprawców uciekło za granicę. Tylko do Izraela wyjechało po marcu 1968 roku ok. tysiąca zagorzałych stalinistów. Niektórzy żyją do dziś.

          Funkcjonariusze  komunistyczne­go  systemu  bezprawia  uciekali w   różnych   kierunkach.   Szcze­gólnie upodobali sobie Szwecję. Do tamtejszego socliberalnego raju dla zbrodniarzy wyjechał w 1969 roku ppłk Maksymilian Lityński (Lifsches), razem z żoną Paulina i synem Adamem. Ten przed­wojenny prawnik (w 1933 roku ukończył prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie) w stalinowskiej Polsce był za­stępcą Naczelnego Prokuratora Wojskowe­go do spraw szczególnych (1948-1950), a następnie wiceszefem Zarządu Sądownic­twa Wojskowego.

          Raport Mazura, badający na fali „odwilży" przejawy łamania „socjalistycznej prawo­rządności", zarzucił mu szereg przestępstw, m.in. sankcjonowanie wniosków o tymcza­sowy areszt i zatwierdzanie aktów oskar­żenia przygotowanych przez MBP, mimo wiedzy o stosowaniu brutalnych metod śled­czych. Ten oprawca w mundurze zmarł w Góteborgu w 1982 roku. Pytana o jego losy Emilia Lityńska (druga żona?) stwierdziła, że dokumentów po nieboszczyku należy szukać w tamtejszej gminie żydowskiej.

          Po 1968 roku w Szwecji schronił się rów­nież i dożył spokojnej starości Józef Bik-Bukar-Gawerski, zastępca naczelnika Wydzia­łu Śledczego WUBP w Gdańsku, a potem w Katowicach. Tak samo Stefan Michnik, krwawy sędzia warszawskiego Wojskowe­go Sądu Rejonowego, a nadto informator i rezydent Informacji Wojskowej. Ten emery­towany bibliotekarz żyje do dziś w Uppsali.

          Do ZSRS

          Żyć może do dziś w Rosji płk Hersz Pod­laski, poprzednik Lityńskiego na stanowi­sku zastępcy Naczelnego Prokuratora Woj­skowego ds. szczególnych, po 1948 roku kierownik Departamentu Nadzoru Prokuratorskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, a w latach 1950-1955 zastępca Prokuratora Generalnego. Urodził się w 1919 roku w Suwałkach. Później zmienił imię na Hen­ryk, ojciec Mojżesz został Maurycym, a matka Szprynca Stanisławą, Wg oficjalnej wersji, w 1956 roku, kiedy chciano posta­wić mu zarzuty, popełnił samobójstwo. Naprawdę Podlaski zamieszkał w ZSRS u swojej siostry, która wyszła za mąż za wysokiego funkcjonariusza NKWD. Żona Hersza, Zyta, wyemigrowała w 1974 roku do Danii. W tym samym roku, tyle że do Szwecji, wyjechała ich córka Swietlana.

          Prawdopodobnie żyje także mjr Bronisław Szymański, ur. w Omsku, enkawudzista oddelegowany do polskiej armii w ZSRS, a potem do centrali bezpieki w Warszawie, członek specjalnej grupy-operacyjnej MBP likwidującej niepodległościowe podziemie. Do ZSRS został odwołany w 1954 roku.

          Do „wyzwolonej" Polski przybyło jesz­cze wielu sowieckich pomagierów. Ze względu na rok urodzenia najpewniej już zmarli. Wymieńmy tych najważniejszych. Pierwszy to płk Leonard Azarkiewicz, urodzony pod Witebskiem. Z sowieckiego sądownictwa trafił do Warszawy na szefa Prokuratury Garnizonowej, a następnie do Gdyni, gdzie w latach 1950-1952 był pro­kuratorem Marynarki Wojennej. Do ZSRS wrócił rok przed Szymańskim.

          Kolejnym jest płk Aleksander Tomaszewski, urodzony pod Kamieńcem Podolskim. Po służbie w Armii Czerwonej, już od lat trzydziestych, wstawiono go na stanowisko zastępcy prezesa „polskiego" Najwyższe­go Sądu Wojskowego (1950-1954). W ra­porcie komisji Mazura czytamy, że razem z innym oficerem sowieckim, swoim prze­łożonym w NSW, płk Wilhelmem Świątkowskim (pochodzącym z okolic Odessy), był „głównym inspiratorem wypaczeń w wojskowym wymiarze sprawiedliwości" i „bezpośrednim współsprawcą drakońskich wyroków w sfingowanych sprawach".

          Z kolei przełożonym ppłk. Lityńskiego był inny enkawudzista, płk Antoni Skulbaszewski. Odwołany do ZSRS w 1954 roku z funkcji zastępcy szefa Głównego Zarzą­du Informacji WP, powrócił do rodzinnego Kijowa. Polska nie ma informacji o jego śmierci. W latach 90. Ukraina uznała, że jego przestępstwa uległy przedawnieniu, a powinien odpowiedzieć min. za brutalne śledztwa oraz wyroki dożywocia i śmierci w sfingowanych sprawach „spisku w woj­sku". Szefem Skulbaszewskiego w GZI był płk Dymitr Wozniesieński, urodzony w Ja­rosławiu w Rosji, od 1925 roku pracował w kontrwywiadzie Armii Czerwonej, a w czasie wojny w jej aparacie sądowniczym. W 1953 roku wrócił do ZSRS, gdzie zmarł.

          Do kraju powszechnej szczęśliwości odwołano prawdopodobnie większość so­wieckich funkcjonariuszy „polskiego" sta­linizmu.

          Szokowała nawet po śmierci

          W Wielkiej Brytanii po 1968 roku schro­niła się świetnie nam znana Helena Wolińska-Brus (Fajga Mindla Danielak). Zamiast ponownie opisywać jej szlak bojowy pro­wadzący z warszawskiego getta przez AL i MO do Naczelnej Prokuratury Wojskowej, przypomnijmy, co w grudniu ub. roku na­pisała o tej inkwizytorce „Rzeczpospolita": „Wolińska nie przestała szokować nawet po śmierci. Zgodnie z oficjalnym komuni­katem, jej pogrzeb miał się odbyć wczoraj w miejscowym kościele. Ludzie, którzy przybyli na uroczystość, dowiedzieli się jednak, że o tej porze odbędzie się ceremo­nia pochówku kogoś innego. W ten sposób rodzina Wolińskiej zmyliła osoby postronne i dziennikarzy, którzy chcieli wziąć udział w pogrzebie. Wolińska pochowano w ta­jemnicy dwa dni wcześniej. W ceremonii w obrządku żydowskim wzięło udział ok. dziesięciu osób, między innymi prof. Kołakowski. Uroczystość miała przebiegać w bardzo spokojnej atmosferze. Nic nie zakłó­ciło pogrzebu komunistycznej prokurator".

Kilka miesięcy później prof. Leszek Kołakowski podążył za swoją przyjaciółką.

          Prokuratorskie małżeństwo

          Do Wielkiej Brytanii, tak jak Wolińska, wyjechała wraz z mężem po 1968 roku wiceprokurator Prokuratury Generalnej Pau­lina Kern. Zmarła tam w 1980 roku. Dwa lata wcześniej na łono Abrahama przeniósł się jej mąż Karol, który też był prokura­torem, a potem adwokatem. Został nim mimo wytycznych władz, że nie może być małżeństw prokuratorsko-adwokackich.

          Paulina Kern, jako pracownik Departa­mentu Specjalnego, oskarżała przed Sądem Najwyższym gen. Fieldorfa. Zmaltretowanym przez bezpiekę potrafiła oświadczyć: „władze śled­cze Polski Ludowej nie biją".

          Komisja Mazura z 1956 roku postanowiła: „zwolnić z pracy w Prokuraturze PRL, gdyż stawia­ne jej zarzuty wskazują na to, iż nie daje ona gwarancji należytego spełniania funkcji prokuratora".

          Najlepiej w Izraelu

          We Włoszech w 1967 roku wylą­dował krwawy sędzia Józef Warecki. Do Australii wyjechała Estera Szenberg, lekarz z więzienia na Rakowieckiej, córka Izaaka i Mali. Z ul. Kazimierzowskiej w War­szawie wymeldowała się 12 maja 1961 roku.

          Jednak drugim, po Szwecji, naj­popularniejszym miejscem schronienia dla komunistycznych oprawców stał się Izrael. Zamieszkali tu m. in. pro­kuratorzy: Maks Auster (wyjechał w 1970 roku ra­zem z synem Zygmuntem), Edward Gol (w 1957 r.) czy Rubin Schweig. Ten ostat­ni wraz z żoną Karoliną i synem Maria­nem Dawidem zamieszkał w Jerozolimie przy ul. Joel 7. W stalinowskiej Polsce był majorem Naczelnej Prokuratury Wojsko­wej, odpowiedzialnym - tak jak Henryk (Hersz) Podlaski - za sprawy szczególne. 10 lipca 1948 roku Szwajg napisał list do MON o zwolnienie ze służby wojskowej „z uwagi na to, że zamierzam wraz z żoną wyjechać do Izraela, by tam połączyć się z naszą najbliższą rodziną. Mamy w Izraelu córkę naszą, rodziców i rodzeń­stwo". Kilka lat temu Interpol, w ramach pomocy prawnej, dostarczył strome pol­skiej jego dane: „Rubin Szwajg - Shatkay Reuben, s. Davida, ur. 15 listopada 1898 r., zm. 19 kwietnia 1992 r. w Izraelu". Sąsiadem Szwajgów został Marian Meir Rozenblit (Rozenbluth), sędzia, w końcu kierownik sekretariatu w Najwyższym Sądzie Wojskowym, a zarazem obrońca, który był na specjalnej liście dopuszczo­nych do spraw szczególnej wagi. W tej ostatniej roli wystąpił na procesie genera­łów WP oskarżonych o udział we wspo­mnianym już „spisku w wojsku".

          W końcu Salomon Morel, krwawy naczel­nik powojennych, komunistycznych obo­zów w Świętochłowicach i Jaworznie, który w Jerozolimie nie doczekał biletu na proces w Polsce, ale za to doczekał się wnuków.

          Trzech od Fieldorfa

          23 października 1951 roku Władysław Dymant, wicedyrektor Departamentu Specjalnego Prokuratury Generalnej, przesłał na ręce prezesa Sądu Wojewódzkiego m. st. Warszawy, liii Rubinowa, pismo (z klauzu­lą: „ściśle tajne"), w którym wnosił o pro­wadzenie rozprawy przeciwko generałowi Fieldorfowi przy drzwiach zamkniętych.

Ten z zawodu ślusarz i górnik zabrał rodzinę do Izraela w styczniu 1957 roku. Dwa lata później chciał wrócić, ale wła­dze PRL nie pozwoliły, bo „brał osobisty i bezpośredni udział w łamaniu praworząd­ności w minionym okresie".

          W składzie Sądu Najwyższego, który 20 października 1952 roku podtrzymał wyrok śmierci wobec Fieldorfa, znaleźli się sędziowie sekcji tajnej: Igor Andrejew, Emil Merz i Gustaw Auscaler.

          - W świetle prawa żaden z nich nie był sędzią. Nie spełniali wymaganych kryte­riów zawodowych, a jedynie polityczne. Gustaw Auscaler nie skończył nawet stu­diów - mówi prof. Andrzej Rzepliński z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

          Auscaler po powrocie do Polski z ZSRS w 1946 roku pracował w handlu i przemy­śle. Podobno jako jedyny miał wątpliwo­ści w sprawie winy Fieldorfa. Z Sądu Najwyższego odszedł rok po wy­daniu wyroku na „Nila", by zostać dyrek­torem Centralnej Szkoły Prawniczej im. Duracza. Nowa rola musiała mu się jednak średnio podobać, bo też postanowił wy­emigrować do Izraela. Wyjechał wraz z ro­dziną rok po Dymancie - w grudniu 1957 roku. W Izraelu Gustaw został Szmulem i pracował jako prokurator rejonowy w Tel Awiwie. Umarł 10 listopada 1965 roku.

          W Izraelu może żyć jeszcze Jerzy Mering, obrońca „Nila" z urzędu. Do Janiny Fieldorf miał powiedzieć: „Pani mąż to człowiek ze stali, nie okazuje ani skruchy, ani żalu. Szkoda, że nie jest po naszej strome".

          „Najwyższy Czas” (Warszawa) Nr 48 z 28.11.2009, s.XXXVI-XXXVII.

 

 

Insynuacje Kiszczaka wobec Kuklińskiego

          Tym razem podzielił się swoimi domniemaniami (które - jako że nie są poparte żadnymi dokumenta­mi — można śmiało nazwać insynuacjami) z „Dzien­nikiem". W obszernym wywiadzie udzielonym tej ga­zecie powiedział m.in., że odnosi wrażenie, iż „w ka­sie pancernej szefa wywiadu wojskowego armii ZSRR leży gwiazda Bohatera Związku Radzieckiego dla Kuklińskiego". Były minister spraw wewnętrznych PRL uważa bowiem, że pułkownik był podwójnym agentem przekazującym Amerykanom takie informa­cje, jakie chcieli im podrzucić Rosjanie.

          Zdaniem Kiszczaka Kukliński dostarczał jedynie do­kumenty Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Pol­skiego, a nie strategiczne plany i operacyjne zamierzenia dowództwa Układu Warszawskiego, czyli de facto Armii Czerwonej. Jako jedyny argument poda­je własną niewiarę, by jeden człowiek był w stanie sam sfotografować około 40 tysięcy supertajnych dokumentów.

          Przytacza też poniższą opowiastkę: „Na początku lat 80. radzieckim attache wojskowym w Warszawie był Jurij Ryliew. Przed stanem wojennym został z Polski odwołany. I ten Ryliew w latach 90. udzielił moskiew­skiej gazecie wywiadu, w którym stwierdził, że ostat­nią jego czynnością w Polsce było wyekspediowanie agenta GRU płk. Kuklińskiego do Berlina. Podał, że Kukliński został zwerbowany przez Amerykanów w Wietnamie. GRU wyłapała tę sytuację i zwerbowała go pod groźbą ujawnienia informacji polskiemu kontrwywiadowi".

          Na przytomną uwagę przeprowadzających z nim wy­wiad dziennikarzy, że „można to potraktować jako czarny PR, który radzieccy robili Kuklińskiemu, bo ten robił w trąbę nie tylko was, ale również ich", od­powiada: „niczego nie wykluczam, ale jest zbyt wiele przesłanek, które świadczą na korzyść tezy, którą przedstawiam".

          I zapowiada książkę Marka Barańskiego na ten temat pt. „Nogi Pana Boga", która ukaże się w grudniu i „bę­dzie bombą wydawniczą".

          Wątek poświęcony Kuklińskiemu kończy sugestią, że jego synowie wcale nie zginęli, ale dalej żyją, bo tak powiedziała ponoć wdowa po pułkowniku swoim ko­leżankom.

          Gen. Kiszczak może pleść, co tylko mu ślina na język przyniesie. Podobne rewelacje rozpowiada ostatnio na prawo i na lewo w sprawie okoliczności śmierci księ­dza Jerzego Popiełuszki oraz słynnej rozmowy braci Wałęsów w Arłamowie.

          Nie przeczę, że były oberpolicmajster komunistycznej Polski posiada sporą wiedzę na temat różnych tajemnic z naszej najnowszej historii. Dlaczego nie popiera jednak swoich tez żadnymi dokumentami, jak robią to w stosun­ku do misji Kuklińskiego Amerykanie, którzy w grudniu ubiegłego roku odtajnili sporą część supertajnych mate­riałów dotyczących planowania przez Moskwę III wojny światowej, a przekazanych im przez niego? I dlaczego nie przytacza ani jednej z wielokrotnie już cytowanych w pol­skich mediach (także w moich artykułach) wypowiedzi sowieckich marszałków i generałów o tym, jak ważne do­kumenty wykradł im jeden polski oficer? Czy ci głęboko poruszeni jego działalnością na ich terenie najwyżsi do­wódcy Układu Warszawskiego też konsekwentnie grają przypisane im przez Kiszczaka role?

          No i najważniejsze pytanie: dlaczego Kukliński nie dostał za życia albo po śmierci należnej mu - zdaniem Kiszczaka - gwiazdy Bohatera Związku Radzieckiego? A może ściśle tajny akt jej nadania już nastąpił i dowiemy się o tym z książki rekomendowanej przez byłego mini­stra czołowego komunistycznego propagandysty z okre­su stanu wojennego?                                            

          dr Jerzy Bukowski hm

          były reprezentant prasowy

          śp. płk. Ryszarda Kuklińskiego w Polsce

          „Nasza Polska” (Warszawa) Nr 47 z 24 XI 2009, str.3.

 

 

 

 

WOJCIECH PIOTR KWIATEK

    Wrocławski „strażnik     historii"

O ludziach pokroju Antoniego Lenkiewieża mawia się „człowiek instytucja". Ale brzmi to trochę prześmiewczo (wszak samo słowo „instytucja" trąci nadętą oficjalnością), a dokonania wrocławskiego historyka, publicysty, wydawcy, animatora życia obywatelskiego za­sługują na potraktowanie serio, ba, z szacunkiem! W świecie, gdzie wszystko funkcjonowałoby normalnie (pytanie tylko, czy są jeszcze takie miejsca...), nikt podobny z pewnością by się nie pojawił. W Pol­sce, zwłaszcza dzisiejszej, zasługi kogoś o takiej pasji, determinacji i pracowitości są nie do przecenienia «

 

          U źródła działalności Antoniego Lenkiewicza leżą dwie namietnosci, na dobrą sprawy nierozerwal­nie ze sobą splecione: Polska i jej historia, i ta najnowsza, i ta najdaw­niejsza. Dodajmy od razu, że ta pierwsza ma dla podejmowanych przez wydawcę „Wrocławskiej Ga­zety Polskiej" (zbieżność nazwy z tygodnikiem „Gazeta Polska" czy­sto przypadkowa - przyp. red.) wy­siłków znaczenie o wiele większe; dzięki temu ubogi dość (niestety!) rynek polskiej prasy prawicowo-niepodległościowej bogatszy jest o publikację w jakiś sposób bezpre­cedensową. W kolejnych bowiem numerach „WGP", w zasadzie mie­sięcznika, choć znane każdemu trudności czasem tę regularność zakłócają, pisze Lenkiewicz coś w rodzaju permanentnej kroniki polskich dziejów najnowszych, dosłownie nam współczesnych.

          Jak kronika, jak podręcznik

          Periodyk Lenkiewicza, bezcenny dla tych, którzy chcą wiedzę o naszej najnowszej historii uzupełnić bądź uporządkować, jest w stanie podołać zadaniom na dwu co najmniej istotnych płaszczyznach: mo­że być źródłem wiedzy o faktach i pomóc w ich rozumieniu. Jak na ograniczoną formułę (pismo wy­dawane jest w większości własnym sumptem i nie może przybierać do­wolnych rozmiarów, wszak wszyst­ko kosztuje, w dzisiejszej Polsce z dnia na dzień więcej!) - to bardzo dużo. Ale to kwestia umiejętnych wyborów, dobrze dobranych sposo­bów. W „WGP" mamy np. stałe ru­bryki: „20 lat wcześniej", „Współ­czesna historia Polski...". Dzień po dniu spisywane są tam ważne wy­darzenia bieżące i przypominane te, które były ważne 20 lat wstecz. A przecież 20 lat wstecz nasz kraj wchodził  w  najważniejszy  etap swych dziejów w XX wieku! Bardzo więc to udatne połączenie, bo histo­ria Polski wyraźnie się w ostatnich latach „zagęszcza", można wręcz powiedzieć, że dziś polityka zajmuje miejsce historii, liderzy najważniej­szych partii politycznych tworza historie na skale właściwie nieznana. Dzis miesiąc czy dwa w Polsce to bardzo duzo! Wyjedziesz, bracie, na dwa miesiące – a jak wrocisz, trudno będzie ci się połapać. Totez potrzebna jest wiedza, potrzebne SA fakty. „WGP" bierze na siebie od lal misje ich dostarczania.

          Znane, czyli... nieznane

          Ważny element treściowy periody­ku stanowią odświeżające, bo często odkrywcze analizy historyczne, zgru­powane w dziale „Polskie stulecia". Ich ranga bierze się z przezwycięża­nia nawyku jeżdżenia myślowymi ko­leinami, jakie wyrzeźbiły w naszej świadomości szkolarskie praktyki sys­temu edukacji, intelektualne leni­stwo, użyteczne kłamstwa różnych manipulatorów, a czasem po prostu niechęć do burzenia w sobie „poukła­danego" wizerunku przeszłości. Bo np. czy w zaborczej niewoli byliśmy na pewno 123 lata? Owszem, jeśli za datę wyjściową przyjąć III rozbiór. Ale -zwraca uwagę Lenkiewicz - najgorsze zaczęło się naprawdę już w ro­ki i 1772,, a co najmnie| od XVI w. Rosja rozmyślała o ..połknięciu" Polski. Momentem przelomowym była konfederacja barska, lata 1768-1772. To wtedy Rosja zaczela szukac sojusznikow. Od lej pory los Polski był przesadzony, a niepodległość iluzoryczna. Rozpędzonego koła nie można było zatrzymać.

          Wielcy ludzie, ważne daty

          Jest „WGP" także istotnym i cen­nym kalendarium narodowym. Jej wydawca i autorzy dbają, by przypo­minać ważne daty, wybitne postacie, rocznice i akcje, by, słowem, w polskiej mozaice historycznej nie brakowało istotnych elementów. W okresie ob­chodów kolejnych rocznic, np. Po­wstania Warszawskiego, znajdujemy teksty o K.K. Baczyńskim, w innym momencie wraca się do odsieczy wie­deńskiej (znów los Europy znajdował się na ostrzach polskich szabel!), nie znika z pamięci ogłoszenie Roku Herbertowskiego... Przypomina się Monle Cassino, Powslanie Listopadowe...  Z kolei cykl, który można nazwac „Polacy – ludzie czynu”, traktuje o takich wlasnie ludziach polskiej proweniencji, jak wziety i słynny architekt Ted Kwiatkowski, jak Władysław Crabski, Ignacy Paderewski, jak III pre­mier II RP Leopold Skulski … To nie tylko gazeta, słowo „kompendium" jest tu o wiele właściwsze.

          Typy, typki i ich typowanie

          Cykl o różnych naszych typach i typkach, uaktualniany w miarę rozwoju bieżących wydarzeń poli­tycznych, to najsławniejsze chyba „danie firmowe" Lenkiewicza. Do tego danie chętnie „degustowa­ne" przez każdego czytelnika pra­sy narodowo-niepodległościowej. Na obecnym etapie rozwoju sytu­acji politycznej autor nazywa swą rubrykę „Typowanie typów".

Cóż to są te „typy i typki"? To po prostu pogłębione, barwne, a przy tym rzetelne sylwetki tych, co to „mogą z każdym", tych, którzy świetnie radzą sobie w Polsce AD 2009 i takoż radzili sobie wczesniej i jeszcze wcześniej (jest więcej niż pewne, ze jeśli dożyją, będą sobie nadal dobrze radzic później i jeszcze później...), „zawodowych demokratów", „przyjaciół ludu", „dyżurnych autorytetów" - czyli politycznych geszefciarzy, różnych „niezatapialnych", heroldów każ­dej „odnowy" i „reformy" ...  Mam nadzieję, że wszystko jasne. Ten in­teresujący cykl Lenkiewicza raz jeszcze dowodzi, że łatwiej zmienić ustrój niż sposób ludzkiego myśle­nia. Ale właściwie po co go zmie­niać, skoro on się dobrze zawsze sprawdzał i sprawdza, prawda? Idzie w końcu o to, by nie przywią­zywać się zbytnio do tego, co się pu­blicznie głosi. Wtedy ma się zawsze szansę na woltę - i nadal się pływa. Tyle że już w Piśmie Świętym napi­sano o niebezpieczeństwach lania młodego wina w stare dzbany...

          „Typy i typki postkomunizmu" - najstarszy cykl tekstów, o których mowa - ukazywały się także w wer­sji książkowej, często ozdobione zabawnymi karykaturami. Należy mieć nadzieję, że gdy autor „wyty­puje" kolejne malownicze grono typów i typków, zapozna nas z nim w kolejnej książce.

          Wydawca

          Bo Antoni Lenkiewicz jest tak­że wydawcą książek - historycz­nych, patriotycznych, politycz­nych. Znów ta działalność wypeł­nia niejedną dotkliwą lukę. Książek o wielkich polskich postaciach, o wybitnych „polskich mę­żach" próżno bowiem szukać na bogatym (bogatym?!) rynku księgarskim. Wydawnictwo Lenkiewicza nazywa się dowcipnie (ba, nawet z lekka przewrotnie...) Biuro Tłumaczeń, jedna z jego ostatnich pozycji poświęcona jest sylwetce i zasługom gen. Włady­sława Andersa. Myślę, że pisanie, iż autorem większości (jeśli nie wszystkich!) wspomnianych ksią­żek jest... Antoni Lenkiewicz, za­krawałoby na truizm.

          Nasz bohater jest dziś w wieku zwanym dawniej z szacunkiem „sędziwym". Ale to przecież nie ma znaczenia dla ludzi, którzy wiedzą, po co żyją, którzy noszą w sobie jakąś „misję" (proszę wy­baczyć cudzysłów, ale to słowo strasznie się dziś wytarło) i starają sieją konsekwentnie realizować. A Antoni Lenkiewicz to właśnie taki „typek"!

          „Gazeta Polska” (Warszawa) Nr 47 z 25 XI 2009, str.21.

 

 

* * *

 

KRZYSZTOF M. MAZUR

Jakie fundamenty „nowego patriotyzmu"?

 

Za: „Najwyzszy Czas” (Warszawa) NR 47 (1018).  21 LISTOPADA 2009, str.IX-XI.

 

Po fecie, jaką z okazji rocz­nicy tzw. obalenia muru berlińskiego urządzono w krajowych mediach, można odnieść wrażenie, że wiel­kość rozumu politycznego, którym jest rządzona Pol­ska, znajduje się już poniżej dna. Zjednoczenie Niemiec było wyłącznie sukcesem zachodniego sąsiada, któ­rego powodzenie i interesy w Europie odbywały się zawsze kosztem interesów naszego kraju.

 

Kto nie przestudiował historii Polski i historii naszych sąsia­dów, przynajmniej od połowy XVIII wieku, ten nie będzie w stanie niczego zrozumieć z wydarzeń, które od tego czasu aż do dnia dzisiejsze­go kształtują losy naszej części świata.

 

Piłsudskiego święto

          Te polskie podskoki z okazji zjedno­czenia Niemiec zbiegły się w czasie z obchodzonym w Polsce tzw. Świętem Niepodległości, które w tym roku na­biera szczególnego kolorytu w per­spektywie mającego wejść w życie za kilkanaście dni traktatu konstytucyjnego, tworzącego nie tylko de facto, ale także de iure Unie Europejską. Dzień 11 listopada został ustanowiony Świętem Niepodle­głości ustawą z 23 kwietnia 1937 roku (Dz.U. nr 33 z 1937 r., poz. 255), przy czym ówczesny ustawodawca, czyli Sejm, zaludniony wyłącznie nominatami sana­cji, wyraźnie określił w art. l, że święto to jest ustanowione, jako dzień po wsze czasy związany z wielkim imieniem Józe­fa Piłsudskiego". Tak się złożyło, że kilka miesięcy później, bo na początku 1938 roku, Stanisław Cywiński, wykładowca na Uniwersytecie Stefana Batorego, w re­cenzji książki Wańkowicza wspomniał o „pewnym kabotynie", co ówcześni ofice­rowie ideologiczni (tak, tak - to wcale nie wynalazek dzisiejszych czasów, tak samo jak „nieznani sprawcy") zinterpretowali jako atak na dobre imię Marszałka Pił­sudskiego. W ramach „honorowego" za­łatwienia sprawy. Cywińskiego pobito na oczach żony i dzieci, ale widocznie takie „honorowe" załatwienie sprawy nie dość ukontentowało odpowiednie czynniki, dlatego też 7 kwietnia 1938 roku (Dz.U. nr 25 z 1938 r., poz. 219) uchwalona zo­stała ustawa o ochronie dobrego imienia Józefa Piłsudskiego. Tak się złożyło, że prawie natychmiast, bo 9 kwietnia, Stani­sław Cywiński został uwięziony i skazany za lżenie narodu polskiego (!), spędzając w więzieniu łącznie pięć miesięcy. Piszę o tym nieprzypadkowo, gdyż w wywiadzie udzielonym „Rz" Krzysztof Jaraczewski, syn Jadwigi Piłsudskiej i wnuk Marszałka, wspomina m.in. o pobycie Dziadka (dosłownie i w przenośni) w „więzieniu w twierdzy magdeburskiej".

 

Niemiecka intryga

          Ten wątek martyrologiczny w biografii Piłsudskiego jest także często podnoszo­ny przez jego apologetów, podczas gdy w rzeczywistości internowanie Marszałka w Magdeburgu bardziej przypominało pobyt w zamkniętym hotelu niż w więzieniu. Restauracyjne posiłki, spacery, kąpiele zdrowotne, a później partyjki szachów z dołączonym Piłsudskiemu do towarzystwa Sosnkowskim raczej nie przypominają obrazu prześladowań, zwłaszcza jeśli pa­miętamy, że wedle przytoczonej wcześniej ustawy za uwłaczanie imieniu Józefa Pił­sudskiego groziła kara pięciu lat więzienia. Marszałek został wypuszczony z Magde­burga po kilkunastu miesiącach od uwię­zienia, które nastąpiło w lipcu 1917 roku, po czym wypróbowanym już wcześniej przez Niemców sposobem (casus Lenina i jego towarzyszy przetransportowanych do Rosji) specjalnym pociągiem składają­cym się z lokomotywy i jednego wagonu przewieziony pod czujnym okiem hrabiego Kesslera i rotmistrza Paula von Guldena do Warszawy, do której przybył 10 listopada. Na dworcu powitało go zaledwie kilka osób, w tym Książę Lubomirski, członek ustanowionej przez Niemców Rady Re­gencyjnej, i Adam Koc z POW. Nie jest to żadną tajemnicą, że wszystkie te dzia­łania - tj. wcześniejsze powołanie Rady Regencyjnej, uwolnienie Piłsudskiego w listopadzie 1918 roku, jego przetranspor­towanie do Warszawy, przekazanie przez

Rade Regencyjna władzy wlasnie Piłsudskiemu i inne czynności towarzyszace tym wydarzeniom, jak np. osławione roz­brajanie Niemców na ulicach Warszawy (jak kpił Dmowski: zaprawieni żołnierze niemieccy dobrowolnie oddawali karabi­ny uczniom niższych klas gimnazjalnych) - były od początku do końca realizacją planów niemieckich (modyfikowanych w miarę rozwoju sytuacji politycznej i mili­tarnej) w kwestii jak najkorzystniejszego rozstrzygnięcia dla siebie I wojny światowej. Oczywiście propaganda niemiecka i żydowska przedstawiały Piisudskiego jako gwaranta spokojnego tranzytu wojsk nie­mieckich z frontu wschodniego - tak samo jak nas, współczesnych instruowano, że Jaruzelski jako prezydent jest gwarantem bezkonfliktowej transformacji ustrojowej. Gdyby Piłsudski nie skorzystał z oferty niemieckiej, jego gwiazda mogłaby już nie zabłysnąć - w końcu był tym, którego kon­cepcja walki po strome państw centralnych całkowicie upadła w wyniku zwycięstwa państw sprzymierzonych; z tego też wzglę­du nie miał mandatu do udziału w kon­ferencji pokojowej, która określiła m.in. przebieg naszej granicy z Niemcami.

 

Święto agentury państw osi

          Korzystając jednakże z intrygi niemiec­kiej (trzeba pamiętać, że w przeciwień­stwie do Austro-Węgier, Niemcy mimo przegranej wcale się nie rozpadły ani nie zostały rozebrane, ale do końca - za pośrednictwem światowego żydostwa - walczyły o jak najkorzystniejsze dla sie­bie warunki traktatu pokojowego), zdobył formalną władzę w kraju metodą faktów dokonanych, która to metoda doskonale sprawdziła się także w maju 1926 roku. Ale w oficjalnych mainstreamowych wy­stąpieniach, wywiadach, publikacjach nikt się nawet nie zająknie nt. losu, który czekałby Polskę, gdyby to właśnie Piłsud­ski i jego „koniowcy" byli jedynie siłami reprezentującymi nasz naród po podpisa­niu przez państwa centralne kapitulacji. Świętując dzisiaj 11 listopada, w którym to dniu Rada Regencyjna powierzyła Piłsudskiemu władzę nad wojskiem, de facto świętujemy jeden z elementów niemiec­kiej intrygi, której celem było faktyczne zrzeczenie się przez powstające państwo polskie większości ziem dawnego za­boru pruskiego. Piłsudski przyznawał przecież ten fakt otwarcie (vide: jego roz­mowa przeprowadzona 31 października 1918 r. z hrabią Kesslerem, kiedy za­pewniał, że „obecna generacja Polaków nie pójdzie na wojnę o Poznańskie czy Prusy Zachodnie"), było to zresztą naj­prawdopodobniej przyczyną specyficznej

wobec  miesz­kańców za­chodnich dziel­nic polskiego państwa.

 

W cieniu XX wieku

          Intryga ta nie doszła do skutku, gdyż naród polski - w przeciwieństwie do licznie zamieszku­jących polskie terytorium mniejszości narodowych - był relatywnie mało zrewolucjonizowany; ponadto tzw. polski lud był „wciągany do narodu" nie przez czerwonych szlachetków z PPS-owskich bojówek, ale przez endecję i ludowców. I to właśnie środowi­ska narodowe i ludowe miały największą siłę polityczną, co pokazały wybory roz­pisane przez Piłsudskiego na styczeń 1919 roku. Niekwestionowanym zwycięzcą okazał się Narodowy Komitet Wyborczy, na który w styczniu głosowało 37 proc. wyborców, a w czerwcowych wyborach w Poznańskiem aż 97 proc., przy czym na koalicję PPS (a więc partię kojarzoną z towarzyszem „Wiktorem", czyli Piłsudskim) głosowało odpowiednio 12,5 proc. i 2,4 proc. wyborców. Najważniejsze było jednakże to, że wielkie i zwycięskie mo­carstwa Ententy jako sprzymierzonych i tym samym oficjalnych reprezentan­tów sprawy polskiej uznawały Komitet Narodowy Polski i tzw. Błękitną Armię, przez co w finale żmudnych pertraktacji strona polska w osobach Dmowskiego i Paderewskiego mogła podpisać traktat wersalski, przywracający Polsce nie tylko niepodległość ale także większość ziem zaboru pruskiego, łącznie z Pomorzem, co jeszcze kilkanaście miesięcy wcześniej dla wielu wydawało się niepodobieństwem.

          Niestety od 1926 roku do dnia dzisiej­szego oficjalna i dominująca historyczna narracja przebiega w Polsce tylko według jednego scenariusza, przez co współcze­sne pokolenie Polaków nie jest w stanie zrozumieć podstawowych przyczyn wy­darzeń historycznych, jak też meandrów współczesnej polityki. Ulepiono bożka z Piłsudskiego i jego neurotycznej doktryny politycznej (przecież główny nurt KOR-owskiej opozycji nie propagował legendy Dmowskiego, tylko legendę Piłsudskiego) i jednocześnie skazano na zapomnienie myśl polityczną, która z każdym dniem staje się coraz bardziej aktualna. Dmow­ski, pisząc w „Polityce polskiej i odbudowaniu panstwa” o tych Polakach, ktorzy bardziej nienawidzą   Rosji   niż kochają    Polskę, jakby przewidy­wał współczesne prezydenckie podrygi  w  ra­mach    polityki jagiellońskiej. Coraz wyraźniej też widać, że tak jak w czasie kon­ferencji wersalskiej, również i obecnie propaganda nie­miecka i żydowska zgodnie współdziałają w celu odkręcenia negatywnych dla Niemiec skutków rozpętanych przez nich światowych wojen.

 

Odkręcanie skutków wojen

          Choć po I wojnie światowej Niemcy utra­ciły część terytorium - głównie tereny od­zyskane przez Polskę - nadal pozostawały państwem potężnym pod względem tery­torialnym. Republika Weimarska liczyła prawie 470 tys. km2 powierzchni - wobec 540 tys. km2, terytorium, jakie zajmowało Cesarstwo Niemieckie przed I wojną świa­tową. Ale obecnie, i to już po zjednoczeniu Niemiec, Republika Federalna zajmuje te­rytorium niecałych 360 tys. km2, czyli nie­wiele więcej niż wynosi terytorium Polski i prawie dwukrotnie mniej niż terytorium Francji (675 tys. km:), przy czym Niemcy liczą o prawie 18 min obywateli więcej niż Francja i ponad dwa razy tyle ludności co Polska. Wynika z tego, że od czasu I wojny Niemcy utraciły 180 tys. km2 terytorium, a zdecydowana większość tego terytorium została utracona na rzecz Polski. O ile do ziem zaboru pruskiego mieliśmy pełne pra­wo i były to ziemie polskie, to nasze obec­ne Ziemie Zachodnie zostały nam nadane niejako w ramach stalinowskiej rekom­pensaty za nasze województwa wschod­nie i tereny te nadal stanowią potencjalne źródło konfliktu polsko-niemieckiego. A zjednoczenie Niemiec i rychłe powsta­nie Unii Europejskiej stanowią tylko ko­lejne etapy przemyślanej niemieckiej po­lityki, mającej odkręcać następstwa dwóch XX-wiecznych wojen.

[ foto. ]

JÓZEF PIŁSUDSKI realizował niemieckie plany dotyczące rozstrzygnięcia l wojny światowej

 

W służbie cudzych interesów

          Oczywiście nigdy uwarunkowania nie są takie same, dlatego też owo odkręcanie skutków światowych wojen nie musi po­legać na prostym zaborze terytorialnym; dzisiaj metody podboju są bardziej wy­rafinowane, a także cele dominacji mogły ulec przewartościowaniu. Nie zmienia to

faktu, że niektóre metody pozostają nie­zmiennie skuteczne, dlatego też Niemcy swoją politykę np. nadal inspirują i nagła­śniają przez żydowskie tuby propagando­we. Czyż nie jest np. znakiem czasów, że okolicznościowy artykuł z okazji Święta Niepodległości firmuje w „Polityce" Jerzy Wojciech Borejsza, syn komunistycznego poputczika, Jerzego Borejszy, bratanek Józefa Różańskiego vel Goldberga i wnuk syjonisty Abrahama Goldberga? Nie jest też przypadkiem, że większość pierw­szej strony „Gazety Wyborczej" z okazji Święta Niepodległości zdobi artykuł zaty­tułowany „Berlin jednej Europy", a pozo­stałą część fizjonomia Piłsudskiego i tytuł „Towarzysz Wiktor wybiera wolność". Z kolei dzień po Świecie Niepodległości wydarzenie to ocenia w .,GW" Seweryn Blumsztajn. za największych bohaterów tego święta stawiając grupki anarchistów i - jak sam o nich pisze - „nie wierzących w jakiekolwiek państwo" i „nie uważa­jących się za patriotów", a Blumsztajn wywyższa ich dlatego, że protestowali, a nawet „splunęli" przeciwko demonstracji ludzi „odwołujących się tradycji polskie­go faszyzmu" i maszerujących pod po­mnik Romana Dmowskiego.

 

Służebnica cudzych interesów

          Tymczasem polska polityka nie dość, że ratyfikacja traktatu lizbońskiego przyczy­niła się do powstania UE, czyli stworze­nia narzędzia dla polityki niemieckiej, to jeszcze aktywnie wspiera Ukrainę, zapominając, że także Ukraińcy już od I wojny światowej stanowili - poprzez Austriaków - narzędzie wschodniej polityki niemiec­kiej. Nie jest przepadkiem, że wśród gloryfikatorów Stefana Bandery miasto Lwów jest zamiennie określane jako Banderstadt, a nie np. jako Banderogród, Banderowo czy Bandermisto - co przecież bardziej paso­wałoby do słowiansko-ukraińskiej retoryki. Tymczasem Nagroda im. Jerzego Giedroycia, firmowana przez „Rzeczpospolitą", przyznana została niedawno Zbigniewowi Berdychowskiemu. będącego wraz z żoną założycielem Instytutu Studiów Wschod­nich. Jego siostra Bogumiła mieni się spe­cjalistką od spraw ukraińskich, a zasłynęła m.in. z sabotowania budowy pomnika pol­skich ofiar OUN i UPA.

          W konsekwencji takich inicjatyw polska polityka i dyplomacja popiera lub w naj­lepszym wypadku biernie przygląda się postępom polityki niemieckiej w dziele nowego urzadzenia Europy Srodkowej i aktywnie szuka zaczepek z Rosja – nawet  na tych obszarach, gdzie nasz kraj nie ma zadnego istotnego interesu, jak np. w Gruzji. W ten sposób za przyczyne naszych - uprzejmie zakładając - zidiociałych elit po raz kolejny staliśmy się „służebnicą cu­dzych interesów" i nie ulega wątpliwości, że przyjdzie nam za to drogo zapłacić.

 

Zakręty nowego patriotyzmu

          Pan prezydent w swoim okolicznościo­wym przemówieniu z okazji Święta Nie­podległości, wygłoszonym nb. na placu Józefa Piłsudskiego, wskazał, że dzisiaj „musimy budować nowy patriotyzm", który jednakże „musi mieć też korzenie, musi mieć też korzenie w przeszłości". Patriotyzm ten, według prezydenta, „musi mieć pamięć, bo nie ma patriotyzmu bez pamięci. Próbujemy tę pamięć uparcie bu­dować i odbudowywać - i na tej drodze nie może być zakrętów". Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że każdy - tak­że prezydent - chciałby nie tyle odbudo­wywać, ale odwzorowywać ową pamięć wedle własnych przekonań i poglądów politycznych. Jeżeli mamy odbudowywać pamięć i rzeczywiście wspominać twór­ców naszej niepodległości, to dlaczego w przemówieniu prezydenta padły tylko na­zwiska Piłsudskiego, Żeromskiego i Sien­kiewicza? Wypadałoby zapytać, ile razy podczas swojej czteroletniej kadencji pan prezydent w oficjalnych mowach z takich okazji wspomniał nazwisko Dmowskiego, Zamoyskiego, Witosa, Korfantego, Rozwadowskiego czy Sikorskiego, śpiewał „Rote” lub cytowal takich twórców jak np. Prus lub Reymont? Przeciez  nie chodzi tylko o tak znienawidzona przez salon endecję, ale o oddanie sprawiedliwości wszystkim, którzy nie błądzili częściej niż Piłsudski, ale mieli także co najmniej równe mu zasługi dla Niepodległej. Niekoniecznie trzeba być zwolennikiem politycznej  linii Witosa, aby przyznac, ze był to polski patriota, któremu współcześni ludowcy nie dorastają do pięt. Tymczasem dla wielu nadal wygodniejsza jest wersja przedstawiona przez legionistę Kaden-Bandrowskiego w „Mateuszu Bigdzie". Czy w ramach owego odbudowy­wania pamięci prezydent musiał koniecznie wspominać o „wspaniałym Powstaniu War­szawskim", które było tragicz­ne, heroiczne, beznadziejne, bohaterskie, ale „wspaniałym" można go nazwać jedynie w przypływie histerycznej egzal­tacji. Doskonale wiadomo, co się kryje pod takimi sformuło­waniami - podobnie jak pod za­powiedzią, że na drodze odbudowywania pamięci „nie może być zakrętów". Praw­da wymaga przypominania o wszystkich okolicznościach sprawy, wskazywania na zakręty historii, na ludzkie wybory i ich konsekwencje - inaczej zamiast prawdy o korzeniach dostaniemy kolejną porcję propagandy w ramach akurat obowią­zującej   linii   politycznej   poprawności. A prawda jest czasami bardziej skomplikowana niż prosty podział na endeków i „koniowców". W 2004 roku papież Jan Paweł II beatyfikował Karola Habsbur­ga,  ostatniego  cesarza Austro-Węgier. W czasie I wojny światowej watykańska dyplomacja zalecała Polakom popieranie polityki austriackiej, a kiedy Dmowski - jak wspomina - oświadczył wysokiemu watykańskiemu  dygnitarzowi, że dąży do Polski niepodległej, usłyszał w odpo­wiedzi „wybuch śmiechu". Ale dzisiaj, z perspektywy minionych wydarzeń, doskonale widać, że polityka austriacka była co najmniej od połowy wojny zdana na łaskę Niemiec i w przypadku zwycięstwa tej polityki nie byłoby Polski suwerennej i w granicach, jakie uzyskała po traktacie wersalskim. Racje polityczne wymagają, jak widać, często podejmowania decyzji trudnych, niepopularnych, na pewno na­tomiast wyborem takim nie mogą rządzić fałszywe kalkulacje, a tym bardziej naiw­ność. W takich wyborach pomaga jedynie poznanie faktów i prawdy, których przeciwieństwem są „oczywiste oczywistości".

 

 

Komentarz od Redakcji „WKN”: „Najwyższy Czas” od czasu do czasu wspiera opcje moskiewska i w ramach tej opcji, a to przypomina agenturalna działalność J. Pilsudskiego, a to inne odmienności endeckiej wersji historii. Możemy cala historie Polski przekuc na historie walk roznych agentur do tego stopnia, ze nic polskiego nam nie pozostanie, ale mysle, ze bledem bardzo niebezpiecznym jest niedostrzeganie rzeczywistego ruchu niepodległościowego. Można isc podobnym tropem – podobnie jak Tadeusz Grzesik we „Frondzie” – ale wtedy będziemy mieć rosyjska wersje, ze za cale zlo w Rosji odpowiadala polska Dwojka, za calo zlo w Polsce – komuniści, a wedle komunistow – imperialiści zachodni, stonka ziemniaczana, kulaki, paskarze, rewizjonisci, syjoniści, warcholy i ekstrema, wedle korowcow – endecja, wedle endecji – korowcy. Historia niedomowiona znakomicie wspiera takie brednie, pozostanmy wiec przy postulacie by nie traktowac powaznie tych, którzy nie przedstawiaja dokładnych danych. Sztandarowa teza tej niedomowinej historiografii glosi, ze „Piłsudski realizował niemieckie plany”, a wiec może Redakcja odpowie w jakich to działaniach były tego przejawy? Czy odmowa zlozenia przysiegi przez Legiony była w interesie Niemiec? Czy rozbrajanie Niemcow było w interesie Niemiec? Czy utworzenie Niepodleglej z ziem będących wczesniej pod okupacja niemiecka było w interesie Niemiec? Czy propozycja wojny prewencyjnej w 1933 r. była w interesie Niemiec?

          Wywiady rozpanoszyly się niemiłosiernie. Piłsudski wykorzystywal je w interesie niepodległości, a czy nowy patriotyzm jej broni? Mysle, ze racja jest po stronie 63 poslow, o czym ponizej.

 

 

*  *  *

 

                                         Załącznik nr 2 (str.29-70)

 

 

CZY TRYBUNAL KONSTYTUCYJNY OBRONI SUWERENNOŚĆ POLSKI?

WNIOSEK 63 POSLOW  ZŁOŻONY PRZEZ ANTONIEGO MACIEREWICZA

 

Warszawa, dn. 27 listopada 2009r.

Biuro Poselskie
Antoniego Macierewicza
ul. Hoża 62/1
00-682 Warszawa
tel/fax 022 622-47-80


KOMUNIKAT PRASOWY
          W dniu dzisiejszym 27 listopada br. w imieniu 63 Posłów Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej złożyłem wniosek o orzeczenie przez Trybunał Konstytucyjny niezgodności z Konstytucją RP Traktatu z Lizbony sporządzonego w Lizbonie dnia 13 grudnia 2007r. W szczególności zaskarżamy art. 1 i art. 2 Traktatu z Lizbony w tym zakresie w jakim zmienione przez niego artykuły Traktatu o Unii Europejskiej dopuszczają stanowienie przez Radę Unii Europejskiej wbrew stanowisku Rzeczpospolitej Polskiej aktów prawnych obowiązujących na terytorium RP lub wiążących ją w stosunkach zewnętrznych. Wskazujemy, iż przepisy te są w szczególności niezgodne z art. 90 ust 1 i 3 oraz art. 8 ust. 1 co w szczególności oznacza niezgodność z wyrażoną w preambule Konstytucji RP zasadą suwerennego i demokratycznego stanowienia Rzeczypospolitej Polskiej o losie Ojczyzny oraz zasadą nadrzędności Konstytucji RP nad wszelkim prawem obowiązującym w RP. Wnosimy także o orzeczenie, że Deklaracja nr 17 dołączona do aktu końcowego konferencji międzyrządowej, która przyjęła Traktat z Lizbony jest niezgodna z Konstytucją RP. Równocześnie wnosimy o orzeczenie, że art. 1 ustawy z dnia 1 kwietnia 2008r o ratyfikacji Traktatu z Lizbony jest niezgodny z Konstytucją RP, w tym zakresie w jakim zgodzie ustawodawcy na związanie Rzeczypospolitej Polskiej postanowieniami traktatowymi z Lizbony nie towarzyszy ustawowe unormowanie stanowiącego udziału Sejmu i Senatu w procesie kształtowania stanowiska RP w każdej sprawie ewentualnego przyjęcia przez Radę Europejską lub Radę Unii Europejskiej aktu prawnego na podstawie głosowania większościowego.

          Zaskarżone przez nas unormowania Traktatu z Lizbony oznaczają, że w tym kształcie jest on niezgodny zarówno z zasadą pierwszeństwa Konstytucji przed każdym innym unormowaniem prawnym jak i z zasadą suwerennego i demokratycznego stanowienia o losie Rzeczypospolitej Polskiej. We wniosku wskazujemy, iż te unormowania Traktatu sprawiły, że między innymi Parlamenty Republiki Federalnej Niemiec oraz Republiki Czeskiej przyjęły ustawy okołotraktatowe zgodnie z którymi wszelkie kwestie podejmowane przez Radę Unii większością głosów muszą uprzednio uzyskać ustawową zgodę parlamentu odpowiednio Czech i Niemiec. Wyrażam nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny przychyli się do stanowiska prezentowanego we wniosku złożonym w dniu dzisiejszym.

 

Antoni Macierewicz

Poseł na Sejm RP

Załącznik:
1.
Wniosek do TK

 

 

 

                                                                              Warszawa, dnia 27 listopada 2009 r.

 

Trybunał Konstytucyjny

                        al. J. Ch. Szucha 12 A

                                    00-918 Warszawa

 

 

Wnioskodawca:

Grupa posłów na Sejm RP VI kadencji

według załączonej listy,

reprezentowanych przez

posła Antoniego Macierewicza

Sejm RP, ul. Wiejska 4/6/8

00-902 Warszawa

 

                                                            Uczestnicy postępowania:   

1)      Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej

2)      Sejm RP

3)      Senat RP

4)      Prokurator Generalny

5)      Minister Spraw Zagranicznych

                                       

 

WNIOSEK

na podstawie art. 188 w związku z art. 191 ust. 1 pkt 1 Konstytucji RP

 

 

     I. Wnosimy o orzeczenie, że Traktat z Lizbony zmieniający Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską, sporządzony w Lizbonie dnia 13 grudnia 2007 r., a w szczególności:

1) art. 1 Traktatu z Lizbony zmieniającego Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską, sporządzonego w Lizbonie dnia 13 grudnia 2007 r.[1] w zakresie ustalającym treść:

a)  art. 16 [9c][2] ust. 3, art. 31 [15b] ust. 2 akapit pierwszy, art. 41 [28] ust. 3 akapit trzeci, art. 45 [28d] ust. 2 zdanie drugie oraz art. 46 [28e] ust. 2 zdanie drugie, ust. 3 akapit drugi zdanie drugie i ust. 4 akapit drugi zdanie pierwsze Traktatu o

      Unii Europejskiej w zakresie, w jakim dopuszczają stanowienie przez Radę Unii Europejskiej większością kwalifikowaną – samodzielnie albo wspólnie z Parlamentem Europejskim – wbrew stanowisku Rzeczypospolitej Polskiej aktów prawnych obowiązujących na jej terytorium lub wiążących ją w stosunkach zewnętrznych,                                                                                  

b) art. 31 [15b] ust. 3, art. 42 [28a] ust. 2 akapit pierwszy zdanie drugie i trzecie oraz ust. 3 akapit pierwszy zdanie pierwsze, a także art. 48 [48] ust. 6 akapit drugi i ust. 7 Traktatu wymienionego w lit. a;

  2) art. 2 Traktatu z Lizbony, powołanego w punkcie 1, w zakresie ustalającym treść:

a)  art. 207 [188c] ust. 4 akapit pierwszy, art. 215 [188k] ust. 1 zdanie pierwsze, art. 218 [188n] ust. 8 akapit pierwszy oraz art. 294 [251] ust. 8, 10 i 13 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej w zakresie, w jakim dopuszczają stanowienie przez Radę Unii Europejskiej większością kwalifikowaną – samodzielnie albo wspólnie z Parlamentem Europejskim – wbrew stanowisku Rzeczypospolitej Polskiej aktów prawnych obowiązujących na jej terytorium lub wiążących ją w stosunkach zewnętrznych,                                                                            

b)  art. 25 [22] akapit drugi, art. 81 [65] ust. 3 akapit drugi i trzeci, art. 82 [69a] ust. 2 akapit drugi lit. b, art. 83 [69b] ust. 1 akapit trzeci, art. 86 [69e] ust. 4, art. 153 [137] ust. 2 akapit czwarty, art. 192 [175] ust. 2 akapit drugi, art. 218 [188n] ust. 8 akapit drugi zdanie drugie, art. 223 [190] ust. 1 akapit drugi, art. 262 [229a], art. 281 akapit drugi i trzeci, art. 308 [266] akapit trzeci zdanie drugie, art. 311 [269] akapit trzeci, art. 312 [270a] ust. 2 akapit drugi, art. 333 [280h] ust. 1 i 2 oraz art. 352 [308] ust. 1 Traktatu wymienionego w lit. a

są niezgodne z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, a w szczególności z art. 90 ust. 1–3 w związku z art. 2, art. 4 i art. 8 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej oraz w związku z wyrażoną w jej preambule zasadą suwerennego i demokratycznego stanowienia Narodu Polskiego o losie Ojczyzny.

II. Ponadto wnosimy o orzeczenie, że Deklaracja (nr 17) odnosząca się do pierwszeństwa, dołączona do Aktu końcowego konferencji międzyrządowej, która przyjęła Traktat z Lizbony[3], jest niezgodna z art. 8 w związku z art. 91 ust. 2 i 3 oraz art. 195 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.

III. Na wypadek, gdyby Trybunał Konstytucyjny nie orzekł o niezgodności z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej postanowień traktatowych wskazanych w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b petitum, wnosimy o orzeczenie, że art. 1 ustawy z dnia 1 kwietnia 2008 r. o ratyfikacji Traktatu z Lizbony zmieniającego Traktat o Unii Europejskiej i Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską, sporządzonego w Lizbonie dnia 13 grudnia 2007 r. (Dz.U. nr 62, poz. 388) w zakresie, w jakim zgodzie ustawodawcy na związanie Rzeczypospolitej Polskiej wskazanymi postanowieniami traktatowymi nie towarzyszy ustawowe unormowanie stanowiącego udziału Sejmu i Senatu w procesie kształtowania stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej w każdej sprawie ewentualnego przyjęcia przez Radę Europejską lub Radę Unii Europejskiej aktu prawnego na podstawie któregokolwiek z tych postanowień, jest niezgodny z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, a w szczególności z art. 2, art. 4, art. 8 ust. 1, art. 10 i art. 95 ust. 1 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.    

Jako naszego przedstawiciela w postępowaniu przed Trybunałem Konstytucyjnym wyznaczamy posła Antoniego Macierewicza.

UZASADNIENIE

A. Wstępna charakterystyka przedmiotu zaskarżenia

A.1. W części I petitum zaskarżone są niektóre unormowania wprowadzone przez Traktat z Lizbony. Intencją wnioskodawcy jest stwierdzenie ich niezgodności z Konstytucją RP. Wnioskodawca pozostawia do uznania Trybunału Konstytucyjnego, czy orzeczenie będzie dotyczyć art. 1 i art. 2 Traktatu z Lizbony w częściach ustalających treść kwestionowanych postanowień Traktatu o Unii Europejskiej (dalej: TUE) i Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (dalej: TFUE), czy też wprost tych postanowień. Wydaje się, że orzeczenie wprost o „finalnej” treści kwestionowanych postanowień TUE i TFUE, zawartej w urzędowych testach skonsolidowanych, jest uzasadnione zwłaszcza wobec zawiłej lub zgoła wadliwej techniki legislacyjnej przyjętej w Traktacie z Lizbony. W dokumencie tym nie podaje się pełnego brzmienia zmienionych (a więc w istocie nowych) postanowień traktatowych, lecz zastępuje się jedne wyrazy innymi, dokonuje się zamiany kolejności artykułów oraz, w odniesieniu do TFUE, nową treść wprowadza się za pomocą dwojakiego rodzaju zmian stosowanych równolegle: „horyzontalnych” (A) i „szczegółowych” (B). W wielu wypadkach uniemożliwia to jednoznaczne przypisanie kwestionowanych „finalnych” postanowień TUE i TFUE konkretnej jednostce redakcyjnej Traktatu z Lizbony. 

Wnioskodawca jest przekonany, że wszystkie kwestionowane postanowienia TUE i TFUE są niezgodne z Konstytucją RP.

A.2. W części II petitum samodzielnym przedmiotem zaskarżenia jest Deklaracja (nr 17) odnosząca się do pierwszeństwa, dołączona do Aktu końcowego konferencji międzyrządowej, która przyjęła Traktat z Lizbony (dalej: Deklaracja nr 17). Deklaracja ta została dwukrotnie ogłoszona – w identycznym brzmieniu – w polskojęzycznej edycji Dziennika Urzędowego UE (zob. odnośnik 3 w petitum). W Dz.Urz. UE seria C nr 360 z 17 grudnia 2007 r., w którym ogłoszony jest pełny tekst Traktatu z Lizbony, mowa jest o Akcie końcowym „konferencji przedstawicieli rządów państw członkowskich ...”, natomiast w Dz.Urz. UE seria C nr 115 z 9 maja 2008 r., w którym ogłoszone są skonsolidowane teksty TUE i TFUE, mowa jest o Akcie końcowym „konferencji międzyrządowej, która przyjęła Traktat z Lizbony, podpisany w dniu 13 grudnia 2007 roku”. Są to jednak różnice nieistotne, ponieważ tekst Deklaracji nr 17 w obu wypadkach jest identyczny.

Podpisanie Aktu końcowego nastąpiło jednocześnie z podpisaniem Traktatu z Lizbony. Podpisy pod Aktem końcowym, przy adnotacji „Za Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej”, złożyli Donald Tusk i Radosław Sikorski (Dz.Urz. UE z 2007 r. seria C, nr 306, s. 245), tym samym przyjmując w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej treść Deklaracji nr 17.  

            Deklaracja ta nie ma wprawdzie kwalifikowanego statusu, jaki norma traktatowa przyznaje protokołom i załącznikom dołączonym do Traktatów (por. nowy art.  51 TUE). Jednakże w istocie, niezależnie od nazwy i sposobu zredagowania, ma ona cechy regulacji o charakterze normatywnym, o czym jest mowa niżej, w części E.1 uzasadnienia. Ze względu na rażącą niekonstytucyjność formy i treści tej regulacji wymaga ona, w przekonaniu wnioskodawcy, zbadania przez Trybunał Konstytucyjny.

Kognicja Trybunału Konstytucyjnego odnośnie do Deklaracji nr 17 nie budzi wątpliwości. Akt końcowy, do którego dołączono zaskarżoną Deklarację nr 17, ma bowiem taki sam status, jaki miał Akt końcowy związany z przystąpieniem Polski i innych państw do Unii Europejskiej (Dz.U. RP z 2004 r. nr 90, poz. 864). Dlatego, zdaniem wnioskodawcy, do Aktu końcowego towarzyszącego Traktatowi z Lizbony odnosi się mutatis mutandis ocena prawna Trybunału Konstytucyjnego zawarta w uzasadnieniu jego wyroku z 11 maja 2004 r., sygn. K 18/04: „Trybunał Konstytucyjny, traktując Akt końcowy jako integralny element Traktatu akcesyjnego, obejmuje oceną konstytucyjności unormowań Traktatu akcesyjnego również odpowiednie postanowienia Aktu końcowego, dokonując oceny przy zastosowaniu przywołanych przez wnioskodawców poszczególnych wzorców kontroli zgodności z Konstytucją”. To pozwoliło Trybunałowi uczynić ów Akt końcowy przedmiotem orzeczenia w sprawie akcesyjnej (pkt 3 sentencji powołanego wyroku).

Wnioskodawca zwraca ponadto uwagę na dwoisty charakter Deklaracji nr 17 z punktu widzenia art. 188 Konstytucji. Z jednej strony jest ona integralnym elementem procesu zawarcia i ogłoszenia Traktatu z Lizbony jako umowy międzynarodowej. Uzasadnia to, zgodnie z przytoczonym stanowiskiem Trybunału Konstytucyjnego, kognicję Trybunału na podstawie art. 188 pkt 1 Konstytucji. Z drugiej strony Deklaracja nr 17 jest wspólnym aktem „przedstawicieli rządów państw członkowskich”, formalnie działających „za” głowy państw, w szczególności „za Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej” (por. wyżej). Uzasadnia to uznanie, że zaskarżony dokument stanowi szczególny przypadek „przepisów prawa wydawanych przez centralne organy państwowe” w rozumieniu art. 188 pkt 3 Konstytucji.

Deklaracja, jako produkt konferencji międzyrządowej, w żadnym wypadku nie jest aktem pochodnego (wtórnego) prawa unijnego, ponieważ nie pochodzi od organu Unii. Dlatego nie odnoszą się do niej sygnalizowane niżej ograniczenia właściwości Trybunału Konstytucyjnego w sprawach badania aktów prawa pochodnego.

A.3. W części III petitum przedmiotem ewentualnego zaskarżenia – zaskarżenia jedynie o tyle, o ile Trybunał Konstytucyjny nie stwierdziłby niekonstytucyjności postanowień traktatowych wskazanych w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b petitum – jest pominięcie legislacyjne. Wnioskodawca zarzuca, że zgodzie ustawodawcy na związanie Traktatem z Lizbony w zakresie tych postanowień nie towarzyszy ustawowe unormowanie, które jest niezbędne do stosowania kwestionowanych postanowień TUE i TFUE przez władze publiczne Rzeczypospolitej Polskiej w sposób zgodny z Konstytucją.

Ponieważ w części III petitum kwestionowana jest ustawa uchwalona (po raz pierwszy) w szczególnym trybie art. 90 ust. 2 Konstytucji przez obie izby ustawodawcze, zdaniem wnioskodawcy należy w tym zakresie przyjąć, że w rozumieniu art. 27 pkt 2 ustawy z dnia 1 sierpnia 1997 r. o Trybunale Konstytucyjnym (Dz.U. nr 102, poz. 643 ze zm.) akt objęty wnioskiem wydały Sejm i Senat (a nie tylko Sejm), co uzasadnia udział obu izb w postępowaniu przed Trybunałem w charakterze uczestników postępowania.

B. Zarzut niekonstytucyjności zaskarżonych postanowień traktatowych
     (część I petitum)

B.1. Implikacje konstytucyjnego wzorca kontroli dla oceny tych postanowień

B.1.1. Co do zasady unijny prawodawca pierwotny, którym są łącznie wszystkie państwa członkowskie Unii Europejskiej, ma prawo wprowadzania zmian w treści traktatów. Nie jest ono jednak nieograniczone. Państwo, dla którego najwyższym źródłem stanowionego prawa jest jego konstytucja, z którą zgodne muszą być wszystkie zawierane umowy międzynarodowe i akty pochodne, a takim państwem bez wątpienia jest Rzeczpospolita Polska, może przyjmować jedynie takie zmiany traktatowe, które są zgodne ze wszystkimi materialnymi i proceduralnymi warunkami przekazywania kompetencji swoich organów państwowych strukturom istniejącym poza systemem tych organów. W uzasadnieniu wspomnianego już wyroku z 11 maja 2005 r., sygn.. K 18/04, Trybunał Konstytucyjny podkreślił, że Konstytucja RP zawiera „istotne zabezpieczenia przed zbyt łatwym bądź niewystarczająco legitymowanym przekazaniem kompetencji poza system organów władzy państwowej Rzeczypospolitej Polskiej”.

Przekazanie, o którym mowa, musi uwzględniać ograniczenia zawarte w art. 90 Konstytucji RP. Artykuł ten, jako przepis wyjątkowy, musi być interpretowany ściśle i z uwzględnieniem jego kontekstu, jaki stanowią art. 4 i art. 8 ust. 1 Konstytucji oraz wyrażona w jej preambule zasada suwerennego i demokratycznego stanowienia Narodu Polskiego o losie Ojczyzny.

Przekazanie to może nastąpić  w ściśle określonych ramach art. 90 ust. 1 Konstytucji oraz z zachowaniem kwalifikowanego demokratycznego trybu określonego w ust. 2 i 3 tego artykułu, a przy tym nie może prowadzić do pozbawienia Narodu Polskiego jego pozycji suwerena decydującego o sprawach Rzeczypospolitej bezpośrednio albo za pośrednictwem wybranych przedstawicieli, co gwarantuje art. 4 Konstytucji. Przekazanie nie może także prowadzić do sytuacji, w której zostanie podważony – czy to bezpośrednio, czy choćby tylko pośrednio – fundament suwerennego porządku prawnego Rzeczypospolitej Polskiej, jakim jest nadrzędna moc prawna Konstytucji RP zgodnie z jej art. 8 ust. 1. Fundament ten został tak oto został scharakteryzowany przez Trybunał Konstytucyjny: „Konstytucja pozostaje zatem – z racji swej szczególnej mocy – >>prawem najwyższym Rzeczypospolitej Polskiej<< w stosunku do wszystkich wiążących Rzeczpospolitą Polską umów międzynarodowych. Dotyczy to także ratyfikowanych umów międzynarodowych o przekazaniu kompetencji >>w niektórych sprawach<<. Z racji wynikającej z art. 8 ust. 1 Konstytucji nadrzędności mocy prawnej korzysta ona na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej z pierwszeństwa obowiązywania i stosowania” (uzasadnienie wyroku w sprawie K 18/04).

Konstytucja musi zachować funkcję normatywnej gwarancji suwerenności Rzeczypospolitej Polskiej. Jest to możliwe tylko wówczas, kiedy zarówno na etapie przekazywania kompetencji organizacji międzynarodowej, jak i na etapie wykonywania przekazanych kompetencji jest efektywnie gwarantowana zgodność z Konstytucją RP zarówno samego aktu przyznania kompetencji, jak i wszelkich aktów stanowionych w ramach przyznanych kompetencji. Zgodność z Konstytucją RP jest zaś efektywnie gwarantowana wtedy i tylko wtedy, kiedy akty, które mają obowiązywać na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej lub wiązać ją w stosunkach zewnętrznych, objęte są kognicją Trybunału Konstytucyjnego. „Dopóki jakaś konstytucja nie zna (…) gwarancji unieważnialności [przez sąd konstytucyjny] niezgodnych z nią norm, dopóty z technicznoprawnego punktu widzenia nie ma ona charakteru aktu o pełnej mocy wiążącej” (H. Kelsen, Istota i rozwój sądownictwa konstytucyjnego, „Studia i Materiały Trybunału Konstytucyjnego”, t. XXXI, Warszawa 2009, s. 63). 

W przekonaniu wnioskodawcy nie do pogodzenia z art. 8 ust. 1 Konstytucji RP jest, niemająca żadnego oparcia w postanowieniach Traktatów, tzw. zasada pierwszeństwa prawa wspólnotowego (unijnego) przed prawem krajowym w takim znaczeniu, jakie pojęciu temu nadano w orzecznictwie Trybunału Sprawiedliwości Wspólnot Europejskich (obecnie Unii Europejskiej; dalej: ETS). Pogląd ten zostanie rozwinięty niżej, w części E uzasadnienia.

B.1.2. Z racji wyjątkowego charakteru art. 90 ust. 1–3 Konstytucji oraz zakresu jego stosowania, bezpośrednio dotykającego fundamentalnej wartości konstytucyjnej, jaką jest możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o losie Ojczyzny przez Naród Polski (por. preambułę Konstytucji), przepis ten musi być interpretowany ściśle. Dotyczy to w szczególności trzech restrykcyjnych warunków przekazania kompetencji: tylko „w niektórych sprawach”, tylko „organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu” i tylko „na podstawie umowy międzynarodowej”.

Z art. 90 ust. 1–3 w związku z art. 2, art. 4 i art. 8 ust. 1 Konstytucji oraz w związku z wyrażoną w jej preambule zasadą suwerennego i demokratycznego stanowienia Narodu Polskiego o losie Ojczyzny wynikają m.in. następujące warunki (ograniczenia) dopuszczalności przekazania kompetencji poza system organów państwowych Rzeczypospolitej Polskiej: 1) przekazanie może nastąpić wyłącznie na rzecz organizacji międzynarodowej lub organu międzynarodowego; 2) może ono dotyczyć tylko niektórych kompetencji organów państwowych; 3) przekazywane kompetencje muszą być z góry dostatecznie określone w akcie przekazania, w sposób odpowiadający zasadzie ograniczonego powierzenia poszczególnych kompetencji; 4) akt ten może mieć wyłącznie formę umowy międzynarodowej, której stroną jest Rzeczpospolita Polska; 5) umowa taka może wejść w życie dopiero po jej ratyfikowaniu przez Rzeczpospolitą Polską; 6) ustawa upoważniająca Prezydenta RP do dokonania ratyfikacji musi być uchwalona w szczególnym trybie – większością 2/3 głosów w Sejmie i Senacie; 7) ustawę taką może zastąpić jedynie zgoda wyrażona bezpośrednio przez Naród w referendum ogólnokrajowym; 8) zarówno akt przekazania kompetencji (umowa międzynarodowa), jak i ustawa wyrażająca zgodę na takie przekazanie muszą być zgodne z Konstytucją RP, a zgodność ta musi być efektywnie gwarantowana; 9) akty stanowione przez organizację międzynarodową w ramach przekazanych jej kompetencji, o ile dotyczą praw i obowiązków Rzeczypospolitej Polskiej lub jej obywateli, muszą uwzględniać wolę Narodu Polskiego wyrażaną przezeń bezpośrednio lub przez wybranych przedstawicieli; 10) akty te muszą być zgodne z Konstytucją RP, a zgodność ta musi być efektywnie gwarantowana.

Niektóre z powyższych warunków wymagają dokładniejszej analizy, która zostanie przedstawiona niżej. 

B.1.3. Pod pojęciem „organizacja międzynarodowa” w rozumieniu art. 90 ust. 1 Konstytucji nie można rozumieć dowolnej struktury zrzeszającej państwa. Pojęcie to na pewno nie obejmuje państwa federalnego. W takim państwie władze szczebla centralnego (nazwanego „rzeszą”, „unią”, „związkiem” lub podobnie) mają kompetencje do decydowania, przynajmniej w pewnym zakresie, o losach państw zrzeszonych nawet wbrew ich woli. W ustroju państwa federalnego człony federacji w czasie, kiedy pozostają w związku, nie są państwami suwerennymi. Jeżeli państwo federalne ma charakter demokratyczny, to wszyscy jego obywatele stanowią naród konstytuujący to państwo (demos, constitutive people, peuple de l'état, Staastvolk), który jest nadrzędnym podmiotem władzy w całym państwie, niezależnie od tego, czy w ramach federacji wyodrębnia się (z reguły według kryteriów językowo-etnicznych) odrębne narody sfederowane, czy też nie. Państwo federalne, jak każde państwo suwerenne, posiada także „kompetencję do ustanawiania własnych kompetencji” (compétence de la compétence, Kompetenz-Kompetenz), a nie tylko wykonuje kompetencje powierzone mu przez państwa sfederowane. Przeciwieństwem takiej „metakompetencji” jest zasada zwana zasadą kompetencji powierzonych, w nowym art. 5 ust. 1 i 2 TUE lakonicznie zwana „zasadą przyznania”. W orzecznictwie niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego (dalej: FTK) precyzyjnie określa się ją jako zasadę ograniczonego powierzenia poszczególnych kompetencji (Prinzip der begrenzten Einzelermächtigung). Zasada ta jest konstytutywnym elementem klasycznego pojęcia organizacji międzynarodowej, w szczególności legła ona u podstaw pierwotnej koncepcji Wspólnot Europejskich. Polski ustrojodawca, tworząc w 1997 r. art. 90 Konstytucji i mówiąc w jego ust. 1 o „organizacji międzynarodowej”, nie mógł abstrahować od konstytutywnej doniosłości tej zasady.

„Organizacja międzynarodowa”, o której mowa w tym przepisie, nie jest również organizacją ponadnarodową. Pojęcie organizacji ponadnarodowej (supranational union) nie jest skodyfikowane w prawie międzynarodowym, ale w naukach prawnych i politycznych występuje ono coraz częściej, i to właśnie w odniesieniu do ewolucji Unii Europejskiej. Przeważnie wymienia się dwie cechy definicyjne takiej organizacji: podejmowanie decyzji większością głosów w jej organach stanowiących i – jednocześnie – kompetencję do stanowienia w takim większościowym trybie przepisów prawnych wiążących zarówno państwa państwa członkowskie, jak i osoby prywatne (por. R. Bauböck, Why European Citizenship? Normative Approaches to Supranational Union, „Theoretical Inquiries in Law“ 2007, nr 2).

Organizacja międzynarodowa, której Polska może przekazać niektóre kompetencje organów państwowych – taka, jakiej model zakłada polski ustrojodawca w art. 90 ust. 1 Konstytucji – to zatem organizacja zrzeszająca na zasadach równości suwerenne państwa, które za pośrednictwem jej instytucji przyjmują wspólne regulacje i podejmują wspólne działania. To organizacja, której ustrój w pełni realizuje zasadę suwerennej równości wszystkich państw. Zasada ta, która znalazła wyraz w art. 2 ust. 1 Karty Narodów Zjednoczonych, jest jedną z fundamentalnych zasad prawa międzynarodowego. Nie do pogodzenia z tą zasadą jest, aby w organie stanowiącym organizacji międzynarodowej, w którym reprezentowane są państwa członkowskie, w istotnych sprawach ich bezpośrednio dotyczących dysponowały one różną „siłą głosu” zależnie od liczby obywateli (co jest charakterystyczne dla państwa federalnego) czy jakiegokolwiek innego kryterium różnicującego. Wyklucza ona także, aby jakiekolwiek państwo członkowskie podlegało dotyczącym żywotnych spraw jego instytucji i obywateli regulacjom przyjmowanym przez inne państwa większością głosów, choćby była to „większość kwalifikowana”, o ile samo nie ma woli przyjęcia danej regulacji. Przekazanie przez Rzeczpospolitą Polską kompetencji, które mogą być wykonywane wbrew jej woli, a z woli innych państw członkowskich, zdolnych stworzyć „odpowiednią” większość bez Polski, oznacza w istocie, że Polska przekazuje kompetencje nie organizacji międzynarodowej w rozumieniu art. 90 ust. 1 Konstytucji, lecz innym państwom, które mogą narzucać swą wolę naszemu państwu. W konsekwencji oznacza to także, iż Rzeczpospolita Polska przestaje być państwem suwerennym.

Suwerenność nie jest cechą stopniowalną. Państwo jest albo suwerenne – nie podlega decyzjom innych mocy podejmowanych bez jego zgody, albo jest niesuwerenne. Stopniowalny jest jedynie stan niesuwerenności.

Zdaniem wnioskodawcy, Unia Europejska o ustroju zmienionym Traktatem z Lizbony nie jest organizacją międzynarodową w rozumieniu art. 90 ust. 1 Konstytucji, lecz łączy wskazane wyżej cechy państwa federalnego i organizacji ponadnarodowej. Wnioskodawca jest świadom tego, że w uzasadnieniu wspomnianego już wyroku w sprawie o sygnaturze
K 18/04 Trybunał Konstytucyjny stwierdził, iż Unia Europejska i Wspólnoty Europejskie – takie, do jakich przystąpiła Polska w 2004 r. – nie są organizacjami ponadnarodowymi, a w związku z tym Rzeczpospolita Polska zachowuje suwerenność nie tylko w formalnym sensie, lecz także co do istoty. Trybunał Konstytucyjny w owym wyroku z 2005 r. zauważył, że „traktaty ustanawiające Wspólnoty Europejskie oraz Unię (jak też akty stanowionego prawa pochodnego) nie posługują się pojęciem >>organizacji ponadnarodowej<<”, a przy tym skupił swą uwagę na suwerennym i demokratycznym charakterze podjęcia decyzji o przystąpieniu do Unii, na traktatowej formie akcesji oraz na możliwości wystąpienia państwa z Unii. Zdaniem wnioskodawcy, w ocenie obecnego charakteru Unii Europejskiej powinien być brany pod uwagę przede wszystkim ustrój tej organizacji, zwłaszcza po zmianach dokonanych Traktatem z Lizbony. Nie można mówić, że suwerennym pozostaje państwo, które „ryczałtowo” zgadza się na zawieszenie swojej suwerenności na nieokreślony czas swego członkostwa w organizacji, w ramach której inne państwa mogą ustanawiać istotne regulacje wiążące to państwo wbrew jego woli.

W uzasadnieniu cytowanego już wyroku w sprawie o sygnaturze K 18/04 Trybunał Konstytucyjny stwierdził: „Prawo wspólnotowe nie jest przy tym prawem w pełni zewnętrznym w stosunku do państwa polskiego. W części stanowiącej prawo traktatowe, powstaje ono przez akceptowanie traktatów zawartych przez wszystkie państwa członkowskie (w tym: Rzeczpospolitą Polską). W części zaś stanowiącej wspólnotowe prawo stanowione (pochodne), kreowane jest ono przy udziale przedstawicieli rządów państw członkowskich (w tym: Polski) – w Radzie Unii Europejskiej” (podkr. wnioskodawcy). To ostatnie modelowe założenie jest oczywiście spełnione wówczas, gdy polski przedstawiciel w Radzie UE, wyrażając wolę polityczną ukształtowaną zgodnie z porządkiem prawnym Rzeczypospolitej, opowiada się za przyjęciem danego aktu. Kiedy natomiast jest skutecznie przegłosowywany przez przedstawicieli innych państw, nie można mówić o polskim udziale w przyjęciu aktu. 

Należy ponadto zauważyć, że ilekroć Rada UE może stanowić akt prawny mający wiążące skutki prawne dla Rzeczypospolitej Polskiej bez jej zgody, tylekroć nie ma żadnej gwarancji zgodności tego aktu z Konstytucją RP, co jest nie do pogodzenia z jej art. 8 ust. 1. W przypadku aktów stanowionych jednomyślnie lub większością kwalifikowaną, ale za zgodą Rzeczypospolitej Polskiej pewną gwarancją jest znajomość polskiej Konstytucji i obowiązek jej przestrzegania, zabezpieczony sankcją prawną, po stronie organów ustalających stanowisko zajmowane przez Rzeczpospolitą Polską na forum Unii oraz polskiego przedstawiciela w Radzie. Natomiast organy i przedstawiciele państw członkowskich popierających projekt aktu Rady nieakceptowany przez Polskę nie muszą znać ani respektować Konstytucji RP.

Traktat z Lizbony poszerza zakres spraw, w których Rada stanowi większością kwalifikowaną. Ponadto nowa regulacja traktatowa, w ramach tzw. procedury kładki, umożliwia pozatraktatowe wprowadzenie stanowienia przez Radę większością kwalifikowaną w sprawach, w których Rada według TUE lub TFUE powinna stanowić jednomyślnie. Jednocześnie Traktat z Lizbony zakłada odejście, począwszy od 2014 r., od nicejskiego systemu ustalania wyniku głosowania w Radzie na rzecz systemu, w którym łatwiej będzie tworzyć większość kwalifikowaną, a tym samym narzucać wolę jednych państw innym państwom, niezainteresowanym przyjęciem określonego aktu. Rozwiązania przejściowe i łagodzące to jedynie półśrodki. Istotą jest to, że o sprawach jednych państw mogą na forum Unii Europejskiej decydować inne państwa wbrew woli tych pierwszych. Głos Polski w Radzie jest słabszy niż głos państw większych od naszego kraju pod względem liczby obywateli, a przy tym w żadnym z systemów stanowienia większością kwalifikowaną Polska nie jest w stanie sama przeciwstawić się przyjęciu niechcianego aktu prawnego i może być przegłosowana przez inne państwa. Z kolei Parlament Europejski, który w momencie przystąpienia Polski do Unii był instytucją złożoną z „przedstawicieli narodów państw należących do Wspólnoty” (art. 189 akapit pierwszy TWE), w Unii „lizbońskiej” składa się z „przedstawicieli obywateli Unii” (art. 14 ust. 2 zdanie pierwsze TUE). Nie przypadkiem pojęcie „narody Europy” zastąpiono pojęciem „obywatele Unii”, którego desygnatem jest amorficzna zbiorowość stanowiąca surogat jednolitego „narodu europejskiego”, choć taki nie istnieje i prawdopodobnie nigdy nie powstanie. Jednocześnie próbuje się pozatraktatowo forsować tzw. zasadę pierwszeństwa prawa unijnego przed prawem krajowym, która jest rozwiązaniem charakterystycznym dla niektórych (nawet nie wszystkich) państw federalnych (więcej o zasadzie pierwszeństwa – niżej, w części E uzasadnienia).

Powyższe zmiany i tendencje stanowią, w ocenie wnioskodawcy, nie tylko wielki krok oddalający UE od zakładanego przez polskiego ustrojodawcę w art. 90 ust. 1 Konstytucji modelu organizacji międzynarodowej jako forum ścisłej współpracy równych i suwerennych państw. Zmiany te czynią z Unii sui generis państwo federalne. Jego konstrukcja jest przy tym kuriozalna przede wszystkim ze względu na nieistnienie narodu (demos) konstytuującego to państwo, a w związku z tym – na niedemokratyczny charakter organów stanowiących Unii, czyli Rady Europejskiej, Rady UE i Parlamentu Europejskiego. W przypadku tego ostatniego dość wspomnieć o formule „degresywnie proporcjonalnej reprezentacji obywateli” w art. 14 ust. 2 TUE.

Wnioskodawca podkreśla, że wskazując powyższe zjawiska w UE, bynajmniej nie postuluje ukonstytuowania jednolitego „narodu europejskiego”, zmiany podziału miejsc w PE między poszczególne państwa czy jakiegoś rodzaju „demokratyzacji” składu i sposobu działania Rady Europejskiej i Rady UE. Wnioskodawca zwraca jedynie uwagę na sprzeczności, w jakie popadają nowe regulacje traktatowe (stanowiące w istocie replikę „Konstytucji dla Europy”), kiedy coraz bardziej oddalają Unię od modelu związku równych i suwerennych państw – Europy państw narodowych i forsują model europejskiego superpaństwa, choć pod innym szyldem.

Wnioskodawca pomija tu kwestię, w jakim zakresie organy Unii Europejskiej mogą  decydować zwykłą lub inną większością głosów w sprawach organizacyjnych i proceduralnych dotyczących samej organizacji, a nie państw członkowskich jako takich i ich obywateli.  

B.1.4. W świetle art. 90 ust. 1 Konstytucji nie ulega wątpliwości, że kompetencje przekazywane organizacji międzynarodowej muszą w umowie międzynarodowej dostatecznie określone, w stopniu odpowiadającym zasadzie ograniczonego powierzenia poszczególnych kompetencji oraz ogólnym wymogom praworządności. W literaturze prawa konstytucyjnego przypomina się, że kompetencja to „upoważnienie przyznane w prawie stanowionym organowi władzy publicznej […] do dokonania czynności konwencjonalnej wywołującej skutki prawne po stronie innych podmiotów w postaci ingerencji w ich prawa i obowiązki. Kompetencja jest legitymacją konieczną dla podmiotów, które tworzą i stosują prawo w sensie funkcjonalnym (to znaczy jako delegacja przyznająca możność podejmowania decyzji wywołującej skutki prawne), proceduralnym (to znaczy w jakiej formie owe czynności powinny być podejmowane) i materialnym (to znaczy jakiego rodzaju skutki prawne powstaną po stronie podmiotów prawa). Brak któregokolwiek z elementów kompetencji skutkuje naruszeniem praworządności w postaci aktu stanowienia lub stosowania prawa, a także podjętych w ramach wykonania tych aktów czynności prawodawczych” (J. Karp, Kompetencje (w prawie publicznym), w: Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Komentarz encyklopedyczny, red. W. Skrzydło i in., Warszawa 2009, s. 202).  

 Skoro niektóre kompetencje organów państwowych mogą być przekazane organizacji międzynarodowej jedynie „na podstawie umowy międzynarodowej”, wszystkie elementy składające się na pojęcie przekazania kompetencji muszą być określone wprost w tej umowie. Wyrażenie „Na podstawie umowy międzynarodowej” w art. 90 ust. 1 Konstytucji znaczy to samo co wyrażenie „w drodze umowy międzynarodowej” (W. Skrzydło, Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Komentarz, wyd. 6, Warszawa 2009, s. 98). Jest to równoznaczne z wymaganiem formy umowy międzynarodowej dla określenia każdego elementu przekazania kompetencji. Ratyfikowana umowa międzynarodowa (traktat) jest jedynym konstytucyjnie dopuszczalnym aktem przekazania, a tym samym nie może być żadnych pozatraktatowych aktów zmieniających, uzupełniających czy twórczo rozwijających w tym zakresie postanowienia traktatowe. Upoważnienia traktatowe do późniejszego stanowienia takich aktów (niemających formy ratyfikowanej umowy międzynarodowej) są rażąco niekonstytucyjne.

Powyższe stwierdzenia prowadzą do wniosku, że wprost w ratyfikowanej umowie międzynarodowej zawartej przez Rzeczpospolitą Polską należy z dostateczną precyzją określić co najmniej następujące elementy: a) organizację międzynarodową, której Rzeczpospolita Polska przekazuje niektóre kompetencje swoich organów państwowych; b) okres, na który następuje przekazanie, a jeżeli następuje ono na czas nieokreślony – moment początkowy; c) zakres spraw, w których organizacja międzynarodowa może przyjmować odpowiednie regulacje; d) cel owych regulacji; e) ich rodzaj i charakter prawny; f) właściwość organów organizacji międzynarodowej do przyjęcia danej regulacji; g) tryb jej przyjęcia; h) charakter związania daną regulacją organów Rzeczypospolitej Polskiej i ewentualnie także jej obywateli.

Przeciwieństwem takiego określenia przekazywanych kompetencji w umowie międzynarodowej, o której mowa w art. 90 ust. 1 Konstytucji, są blankietowe postanowienia traktatowe upoważniające do późniejszego określenia – poza tekstem traktatu i z pominięciem procedury ratyfikacyjnej – któregokolwiek z powyższych elementów, a tym bardziej kilku czy wszystkich tych elementów, składających się na treść pojęcia przekazania kompetencji. Umowa międzynarodowa nie może delegować kompetencji do uregulowania w trybie pozatraktatowym tego, co musi być uregulowane bezpośrednio w jej tekście ze względu na wymagania konstytucyjne. Pełnego stosowania art. 90 Konstytucji do każdego nowego kroku na drodze przekazywania niektórych kompetencji Unii Europejskiej nie mogą wyłączać technicznoprawne konstrukcje idące „na skróty” w rodzaju „uproszczonej procedury zmiany traktatów”, „klauzuli kładki” czy „klauzuli elastyczności” ani żadne inne blankietowe upoważnienie traktatowe. Innymi słowy, traktatowe przekazanie kompetencji musi być „statyczne” – być wyczerpująco określone wprost w traktacie, nie może zaś być (by nawiązać do określenia użytego przez trybunał niemiecki) „dynamiczne” – pozwalać na późniejsze przyznawanie sobie kompetencji przez samą organizację międzynarodową w drodze jej aktów stanowionych na podstawie ogólnych upoważnień traktatowych. Upoważnienie organizacji, aby sama określiła bądź dookreśliła swoje kompetencje lub zmieniła ich istotne elementy, nie mieści się w pojęciu przekazania jej kompetencji.

Wprowadzenie do podlegającej ratyfikacji umowy międzynarodowej takich upoważnień – wskazanych w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b petitum – stanowi nie tylko naruszenie wymogu zachowania traktatowej formy i dostatecznej określoności przekazania kompetencji, lecz także oznacza obejście wymogu demokratycznego stanowienia o zakresie przekazania kompetencji w procedurze ratyfikacyjnej stosownie do art. 90 ust. 2 lub 3 Konstytucji, który służy realizacji zasad określonych w art. 2 i 4 Konstytucji. Zachowanie trybu określonego w art. 90 ust. 1–3 Konstytucji przy każdym kroku na drodze transferu kompetencji służy także efektywnemu zapewnieniu nadrzędności Konstytucji (art. 8 ust. 1), z którą musi być zgodny w szczególności każdy akt przekazania kompetencji. Jedyną efektywną gwarancją konstytucyjności aktu przekazania kompetencji jest możliwość poddania go kontroli sprawowanej przez Trybunał Konstytucyjny. Jeśli przekazanie następuje w formie umowy międzynarodowej, która wchodzi w życie po uprzedniej ratyfikacji, to istnieje możliwość prewencyjnego poddania takiej umowy kontroli Trybunału – z inicjatywy Prezydenta RP (art. 133 ust. 2 Konstytucji), a jeżeli zgoda na ratyfikację została wyrażona w formie ustawy – także z inicjatywy któregokolwiek z podmiotów uprawnionych do zaskarżenia takiej ustawy po zakończeniu postępowania ustawodawczego. „Treść ustawy ratyfikacyjnej może stanowić istotną materię kontroli konstytucyjności, jeżeli – co w praktyce niewykluczone – podstawą zarzutu niekonstytucyjności ustawy ratyfikacyjnej będzie w istocie niezgodność umowy międzynarodowej z Konstytucją” (K. Działocha w: Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, Komentarz, Wyd. Sejmowe, t. III, uwagi do art. 89 (stan na 15 czerwca 1999 r., s. 6; podobnie L. Garlicki w komentarzu jw., t. IV, uwagi do art. 188 (stan na 1 sierpnia 2007 r.), s. 14 i cytowane przezeń orzecznictwo konstytucyjne). Traktat po jego wejściu w życiu i ustawa ratyfikacyjna mogą być także, bez żadnych ograniczeń czasowych, przedmiotem kontroli następczej, i to w formach zarówno kontroli abstrakcyjnej, jak i kontroli konkretnej.

Tymczasem akty Rady Europejskiej lub Rady UE stanowione na podstawie upoważnień zawartych w postanowieniach traktatowych wskazanych w petitum w ogóle nie podlegają prewencyjnej kontroli konstytucyjności, a następcza kontrola abstrakcyjna jest, wobec brzmienia art. 188 Konstytucji, wykluczona. W polskiej nauce prawa zwraca się w związku z tym uwagę na niespójność w rozwiązaniu dopuszczającym badanie konstytucyjności aktów europejskiego prawa pierwotnego prawa (traktatowego) przy braku takiej możliwości w odniesieniu do aktów prawa wtórnego oraz na to, że stan ten jest nie do pogodzenia z zasadą prymatu Konstytucji w całym porządku obowiązującego w Polsce prawa (P. Winczorek, Czy można badać konstytucyjność dyrektyw, „Rzeczpospolita” z 17 listopada 2009 r., s. C8). Hipotetycznie można rozważać, czy akty unijnego prawa pochodnego mogą być – selektywnie i incydentalnie – przedmiotem badania konstytucyjności w trybie kontroli konkretnej w ramach art. 79 lub 193 Konstytucji (inicjowanej pytaniem prawnym sądu lub skargą konstytucyjną), ale nie ma to większego praktycznego znaczenia, ponieważ w grę wchodzą akty o charakterze ustrojowym i trudno wyobrazić sobie sytuacje ich zaskarżenia w trybie kontroli konkretnej.

B.1.5. Na konstytucyjną niedopuszczalność niedostatecznie określonego przekazania Unii Europejskiej i „dynamicznego” przejmowania przez nią kompetencji zwrócił uwagę niemiecki FTK w swoim wyroku w sprawie Lissabon z 30 czerwca 2009 r., sygn. 2 BvE 2/08 i dalsze. W akapitach 238 i 239 jego uzasadnienia czytamy:

„Zaufanie do konstruktywnej siły mechanizmu integracji nie może być jednak na gruncie [niemieckiej] konstytucji nieograniczone. Jeżeli w procesie integracji europejskiej prawo pierwotne może być zmieniane lub rozszerzająco interpretowane przez organy [Unii], to powstaje konstytucyjnie doniosły stan napięcia ze względu na zasadę ograniczonego powierzenia poszczególnych kompetencji oraz konstytucyjne władztwo państwa członkowskiego w sprawach koncepcji integracji europejskiej [konzeptionelle Integrationsverantwortung]. Jeżeli kompetencje ustawodawcze czy administracyjne są przekazywane w sposób nieokreślony lub w taki sposób, że mają one być dopiero później dynamicznie określane, jeżeli organy [Unii] mają same ustanawiać swoje nowe kompetencje, rozszerzająco dookreślać przyznane im kompetencje lub rozszerzać ich zakres przedmiotowy, to istnieje niebezpieczeństwo, że wykroczą one poza uprzednio [traktatowo] ustalony program integracji i będę działać poza zakresem udzielonego im upoważnienia. Wejdą wówczas na drogę, na końcu której jest władza dysponowania traktatowymi podstawami swego działania, czyli kompetencja do stanowienia o własnych kompetencjach. [...] Dlatego z konstytucji wynika wymaganie, ażeby w traktatach albo w ogóle nie przyjmować dynamicznych przepisów o charakterze blankietowym, albo, jeżeli takie przepisy mogą być jeszcze zinterpretowane w sposób chroniący narodowe władztwo w sprawach integracji europejskiej [nationale Integrationsverantwortung], przynajmniej ustanowić w porządku wewnętrznym państwa członkowskiego odpowiednie zabezpieczenia chroniące owo władztwo. Ustawa wyrażająca zgodę na ratyfikację i towarzyszące ustawodawstwo wewnętrzne muszą zatem być ukształtowane w taki sposób, żeby integracja europejska nadal postępowała według zasady ograniczonego powierzenia poszczególnych kompetencji, tak aby Unia Europejska nie mogła przechwycić kompetencji do ustanawiania własnych kompetencji ani naruszyć, niepodlegającej zmianom w procesie integracji, konstytucyjnej tożsamości państw członkowskich, w tym wypadku tożsamości opartej na niemieckiej Ustawie Zasadniczej. Dla przypadków granicznych, które można uznać za jeszcze dopuszczalne z konstytucyjnego punktu widzenia, niemiecki ustawodawca musi w miarę potrzeby ustanowić, w drodze ustaw towarzyszących zgodzie na ratyfikację, skuteczne zabezpieczenia służące temu, aby [niemieckie] organy władzy ustawodawczej w należytym zakresie sprawowały władztwo w sprawach integracji europejskiej.“

W wypowiedziach FTK zawarta jest stanowcza w treści, choć umiarkowana w formie krytyka tej tendencji Traktatu z Lizbony, która w najwyższym stopniu niepokoi także wnioskodawcę w niniejszej sprawie. Niemiecki trybunał bynajmniej nie stara się jej usprawiedliwić czy zbagatelizować, lecz przeciwnie – precyzyjnie ją diagnozując i przestrzegając przed związanymi z nią niebezpieczeństwami, wskazuje możliwość ich ograniczenia czy zneutralizowania za pomocą odpowiednich rozwiązań w prawie wewnętrznym.

FTK znajduje konstruktywne rozwiązanie zarysowanego w jego cytowanej wypowiedzi dylematu na gruncie niemieckiej Ustawy Zasadniczej (dalej: UZ), co umożliwia mu uznanie zakwestionowanych postanowień traktatowych – przy wielu istotnych zastrzeżeniach – za „jeszcze konstytucyjne”. Rozwiązanie to streszcza się w oficjalnej tezie przewodniej nr 2 lit. a omawianego wyroku, w której FTK oświadcza: „O ile państwa członkowskie [UE] kształtują regulację traktatową w taki sposób, że może nastąpić zmiana jej treści bez trybu ratyfikacyjnego, utrzymując poza tym dalsze obowiązywanie zasady ograniczonego powierzenia poszczególnych kompetencji, to sprawowanie szczególnego władztwa w sprawach takich zmian należy obok Rządu Federalnego także do izb ustawodawczych w trybie ich współdziałania, które na gruncie wewnętrznego porządku prawnego Niemiec musi czynić zadość wymaganiom art.  23 ust. 1 UZ i którego respektowania w razie potrzeby można domagać się w postępowaniu przed sądem konstytucyjnym”.

Niemiecka UZ w art. 23 ust. 1 zdanie drugie stanowi, że „Związek może przekazywać prawa zwierzchnie (Hoheitsrechte) Unii Europejskiej w drodze ustawy uchwalanej za zgodą Bundesratu”.

W odniesieniu do Traktatu z Lizbony oznacza to, że niedostatecznie określone postanowienia traktatowe w sprawie przyszłego ustanowienia nowych lub zmodyfikowania istniejących kompetencji UE na mocy aktów jej organów same przez się nie naruszają niemieckiej konstytucji, ale – co bardzo ważne – niemiecka ustawa wyrażającą zgodę na ratyfikację Traktatu z Lizbony absolutnie nie stanowi wystarczającej, niejako „ryczałtowej” podstawy dla takich przyszłych aktów unijnych. Każdorazowo potrzebna będzie osobna ustawa, wydawana w identycznym trybie jak w przypadku zgody na ratyfikację traktatu, określająca stanowisko RFN zajmowane w Radzie Europejskiej lub Radzie UE w sprawie projektu odnośnego aktu unijnego.

Precyzując powyższą konkluzję, FTK dodaje w tezie przewodniej nr 2b: „Ustawa, o której mowa w art. 23 ust. 1 zdanie drugie UZ, nie jest wymagana w takim zakresie, w jakim szczególne klauzule kładki dotyczą jedynie materii już dostatecznie określonych w Traktacie z Lizbony. Jednakże i w takich przypadkach Bundestag oraz – o ile w grę wchodzą kompetencje ustawodawcze krajów związkowych – także Bundesrat powinien sprawować władztwo w sprawach integracji europejskiej w inny, odpowiedni sposób”.

FTK omawianym wyrokiem unieważnił pierwszą „okołotraktatową” ustawę kompetencyjną, która ignorowała niektóre konsekwencje płynące z niemieckiej konstytucji, i szczegółowo wskazał ustawodawcy sposób naprawienia błędu. Druga, poprawiona ustawa „okołotraktatowa” (ustawa z 22 września 2009 r. „o rozszerzeniu i wzmocnieniu praw Bundestagu i Bundesratu w sprawach Unii Europejskiej” – Gesetz über die Ausweitung und Stärkung der Rechte des Bundestages und des Bundesrates in Angelegenheiten der Europäischen Union, Bundesgesetzblatt I, s. 3022 i nast.) wprowadza poprzez swój art. 1, zgodnie z niemiecką techniką legislacyjną, nową ustawę „o sprawowaniu przez Bundestag i Bundesrat władztwa w sprawach integracji w ramach Unii Europejskiej” (Gesetz über die Wahrnehmung der Integrationsverantwortung des Bundestages und des Bundesrates in Angelegenheiten der Europäischen Union), a ponadto nowelizuje inne przepisy. Ustawa niemiecka wymaga, aby każdy przypadek poparcia przez RFN przyszłych aktów stanowionych na podstawie wielu postanowień TUE i TFUE był poprzedzony niemiecką ustawą przyjętą stosownie do art. 23 ust. 1 UZ; tylko odnośnie do niektórych postanowień traktatowych zadowala się uchwałą Bundestagu (ewentualnie także Bundesratu) lub inną formą stanowczego wpływu ze strony izb ustawodawczych na stanowisko zajmowane przez RFN na forum Unii. Dodajmy, że w tych ostatnich przypadkach FTK nie zabrania ewentualnego stosowania formy ustawy, choć nie uważa jej za konieczną.

B.1.6. Doceniając heurystyczne znaczenie powyższego wyroku niemieckiego trybunału także dla innych państw członkowskich, wnioskodawca jednocześnie wyraża pogląd, że wywiedzione przez FTK z niemieckiej konstytucji wymagania, mutatis mutandis przeniesione na grunt porządku prawnego Rzeczypospolitej Polskiej, nie są wystarczające w świetle art. 90 Konstytucji RP. Niemiecki ustrojodawca zadowala się bowiem tym, że przekazanie kompetencji na rzecz UE będzie mieć formę ustawy uchwalanej przy zachowaniu wymagań określonych w art. 23 ust. 1 UZ. Z jego punktu widzenia jest obojętne, czy taka ustawa jest funkcjonalnie sprzężona z traktatem określającym przekazywane kompetencje, czy też z mającym taką treść aktem stanowionym przez organ Unii na podstawie traktatowego upoważnienia. Jak już powiedziano wyżej, polska Konstytucja jest pod tym względem bardziej restrykcyjna i wymaga w art. 90 ust. 1–3, aby przekazanie następowało wyłącznie w formie umowy międzynarodowej, której stroną jest Rzeczpospolita Polska, ratyfikowanej za zgodą wyrażoną w przyjętej w specjalnym trybie ustawie albo w referendum. Bez dostatecznego określenia przekazywanych kompetencji bezpośrednio w tekście umowy międzynarodowej przekazanie kompetencji nie jest więc dopuszczalne, choćby ustawodawca lub Naród-suweren w referendum wyraził zgodę. 

Dodajmy, że na gruncie polskiego porządku prawnego de lega lata stanowisko Rzeczypospolitej Polskiej w sprawie ewentualnych inicjatyw odnośnie do wydania aktów na podstawie upoważnień traktatowych wskazanych w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b petitum określałaby wyłącznie Rada Ministrów. Ani Sejm, ani Senat nie miałby możliwości stanowczego decydowania w tych sprawach, ponieważ w naszym kraju brakuje takiej „okołotraktatowej” regulacji kompetencyjnej, jaka po wyroku FTK istnieje w Niemczech (jw.), lub takiej, jaką wcześniej przyjęto w Republice Czeskiej, ustanawiając ustawowy mechanizm tzw. związanego mandatu rządu w sprawach dotyczących członkostwa Republiki w Unii Europejskiej (ustawa z 6 maja 2009 r. zmieniająca regulamin Izby Poselskiej i regulamin Senatu – Zákon ze dne 6. května 2009, kterým se mění zákon č. 90/1995 Sb., o jednacím řádu Poslanecké sněmovny, ve znění pozdějších předpisů, a zákon č. 107/1999 Sb., o jednacím řádu Senátu, ve znění pozdějších předpisů, Sbírka zákonů 2009 nr 48, poz. 162).

Za nieadekwatne i całkowicie niewystarczające do zapewnienia należytego władztwa Sejmu i Senatu w sprawach integracji europejskiej w zakresie stosowania postanowień traktatowych wskazanych w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b petitum – władztwa zbliżonego do tego, jakie na podstawie orzecznictwa konstytucyjnego lub ustawodawstwa wewnętrznego przysługuje m.in. parlamentom w Niemczech, Republice Czeskiej czy Danii – należy uznać opiniodawcze uprawnienia komisji sejmowej i komisji senackiej na mocy ustawy z dnia 11 marca 2004 r. o współpracy Rady Ministrów z Sejmem i Senatem w sprawach związanych z członkostwem Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Europejskiej (Dz.U. nr 52, poz. 515 ze zm.). Opinie komisji (nawet nie poszczególnych izb in gremio) są w istocie niewiążące dla Rady Ministrów. Nie tylko nie stanowią one ekwiwalentu specjalnego trybu demokratycznej legitymizacji zamierzonego przekazania kompetencji, określonego w art. 90 ust. 2 i 3 Konstytucji, lecz nawet nie odpowiadają ogólnemu wymaganiu, które można wywieść z art. 2 i 4 Konstytucji, według którego im bardziej doniosła dla ogółu jest sprawa, tym bardziej demokratyczny powinien być tryb jej rozstrzygania. W państwie demokratycznym, w którym władza należy do Narodu, sprawującego ją przez swoich przedstawicieli albo bezpośrednio, o sprawach dotyczących przekazania kompetencji organów państwowych poza system organów państwowych nie może decydować jedynie władza wykonawcza, tym bardziej że tworzenie organów państwowych i określanie ich kompetencji jest niezbywalną domeną władzy ustawodawczej. Mechanizm zajmowania stanowiska przez Radę Ministrów po zasięgnięciu opinii komisji sejmowej i komisji senackiej nie gwarantuje też zgodności rezultatu z Konstytucją, wbrew jej art. 8 ust. 1, ponieważ mechanizm ten funkcjonuje całkowicie poza zasięgiem kontroli konstytucyjności sprawowanej przez Trybunał Konstytucyjny.

B.1.7. Sens ograniczenia w art. 90 ust. 1 Konstytucji przekazania kompetencji jedynie do „niektórych spraw” Trybunał Konstytucyjny obszernie wyjaśnił w uzasadnieniu wyroku w sprawie o sygnaturze K 18/04. W związku z tym wnioskodawca zwraca uwagę, że brak wyczerpującego określenia w umowie międzynarodowej, jakie konkretnie kompetencje są przekazywane, stwarza zagrożenie, iż w procesie dynamicznego przejmowania kompetencji przez Unię nie będzie przestrzegane konstytucyjne ograniczenie przekazania kompetencji do „niektórych spraw”. Zagrożenie to jest tym większe, że unijne akty wydawane na podstawie upoważnień traktatowych nie będą objęte kognicją Trybunału Konstytucyjnego.

B.1.8. Zdaniem wnioskodawcy, wszystkie przytoczone wyżej argumenty w pełni uzasadniają zarzut niekonstytucyjności postanowień TUE i TFU wskazanych w petitum.

Wnioskodawca czyni przedmiotem zaskarżenia w niniejszej sprawie postanowienia, które są ewidentnie niezgodne z materialnymi i proceduralnymi ograniczeniami przekazywania kompetencji organów państwowych na rzecz organizacji międzynarodowej, jakie ustanawia Konstytucja RP. W przekonaniu wnioskodawcy kwestionowane unormowania nie tylko zostały wprowadzone z naruszeniem tych ograniczeń, lecz także oznaczają one, iż Rzeczpospolita Polska przestaje być państwem suwerennym, w którym władzę sprawuje Naród bezpośrednio lub przez swoich przedstawicieli, a ponadto oznaczają, że Konstytucja RP nie może efektywnie odgrywać tej roli, jaka de iure przysługuje jej na mocy art. 8 ust. 1 w wykładni ustalonej przez Trybunał Konstytucyjny – roli prawa najwyższego Rzeczypospolitej Polskiej, korzystającego na jej terytorium z pierwszeństwa obowiązywania i stosowania przed umowami międzynarodowymi ratyfikowanymi w trybie art. 90 Konstytucji, a tym bardziej przed aktami stanowionymi na podstawie takich umów.  

B.1.9. Ubocznie wnioskodawca zauważa, że przyjęta w Traktacie z Lizbony metoda zmiany pierwotnego prawa unijnego, polegająca na gruntownej i drobiazgowej przebudowie dwóch dotychczasowych traktatów założycielskich urąga zasadom poprawnej legislacji. Bardzo licznych zmienionych postanowień traktatowych nie przytacza się w nowym, pełnym brzmieniu, lecz zastępuje się jedne wyrazy innymi oraz zmusza się czytelnika do żmudnego składnia nowego brzmienia za pomocą brzmienia dotychczasowego oraz wykazu zmian „horyzontalnych” i zmian „szczegółowych”.  Zabiegi te służą uczynieniu dokonywanych zmian mało przejrzystymi i odwróceniu uwagi od tego, że w swych najistotniejszych treściach stanowią one replikę odrzuconego przez narody Europy Traktatu ustanawiającego Konstytucję dla Europy. Sztucznie stwarza się wrażanie, że tym razem chodzi jedynie o „techniczne” zmiany w dotychczasowej regulacji, które jako takie nie kwalifikują się do tego, aby narody państw członkowskich mogły się o nich wypowiedzieć w referendach. „Łatwo zauważyć, że >>dekonstytucjonalizacja<< przeprowadzona na podstawie Traktatu z Lizbony nie ma większego znaczenia prawnego, może natomiast mieć istotne znaczenie dla politycznej percepcji reformy ustrojowej” (J. Barcz, Przewodnik po Traktacie z Lizbony. Traktaty stanowiące Unię Europejską, Warszawa 2008, s. 44).

B.2. Uwagi o poszczególnych postanowieniach traktatowych

Konfrontując powyższe ustalenia odnośnie do treści i implikacji wzorca konstytucyjnego z treścią poszczególnych kwestionowanych postanowień traktatowych, można dodać, co następuje: 

B.2.1. Postanowienia TUE wskazane w części I pkt 1 lit a i pkt 2 lit. a petitum statuują zasadę stanowienia przez Radę UE kwalifikowaną większością głosów. Zasada ta jest wyrażona w art. 16 ust. 3 TUE i dotyczy wszystkich przypadków aktów prawnych przyjmowanych przez Radę, jeżeli szczególne postanowienie traktatowe nie stanowi inaczej. Mechanizm stanowienia przez Radę większością kwalifikowaną jest expressis verbis zapisany także w szczególnych postanowieniach art. 31 ust. 2 akapit pierwszy, art. 45 ust. 2 zdanie drugie oraz art. 46 ust. 2 zdanie drugie, ust. 3 akapit drugi zdanie drugie i ust. 4 akapit drugi zdanie pierwsze TUE, a także art. 207 ust. 4 akapit pierwszy, art. 215 ust. 1 zdanie pierwsze, art. 218 ust. 8 akapit pierwszy oraz art. 294 ust. 8, 10 i 13 TFUE.

Wskazane wyżej postanowienia oznaczają, że Rada może przyjmować akty obowiązujące na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej lub wiążące ją w stosunkach zewnętrznych także wtedy, gdy stanowi większością kwalifikowaną wbrew woli Rzeczypospolitej Polskiej. W takim zakresie mamy do czynienia  z przełamaniem suwerenności RP, z wykroczeniem poza dopuszczalne ramy przekazania kompetencji na rzecz organizacji międzynarodowej, jako organizacji równych i suwerennych państw, i z konstytucyjnie niedopuszczalnym podporządkowaniem Rzeczypospolitej Polskiej woli innych państw. Może to prowadzić nawet do związania Polski aktami unijnymi niezgodnymi z jej Konstytucją. Uzasadnia to orzeczenie o zakresowej niekonstytucyjności tych postanowień (cześć I pkt 1 lit. a i pkt 2 lit. a petitum).

B.2.2. Traktaty upoważniają ponadto organy Unii do pozatraktatowego rozszerzenia katalogu spraw, w których zamiast jednomyślności stosuje się kwalifikowaną większość – art. 31 ust. 3 i art. 48 ust. 7 akapit pierwszy TUE oraz art. 312 ust. 2 akapit drugi i art. 333 ust. 1 TFUE. Postanowienia te są w całości niezgodne z wzorcem konstytucyjnym, ponieważ  pozwalają na pozatraktatową zmianę przekazanych w traktatach kompetencji, a ponadto z powodów wskazanych wyżej, w punkcie B.2.1.

B.2.3. Jawne upoważnienie do zmiany brzmienia traktatu, a tym samym jego treści, decyzją Rady Europejskiej, czyli bez zachowania formy ratyfikowanej umowy międzynarodowej, zawarte jest w art. 48 ust. 6 akapit drugi TUE i w art. 86 ust. 4 TFUE.

Wprawdzie w trzecim akapicie art. 48 ust. 6 TUE jest zastrzeżenie, że dopuszczona w tym ustępie zmiana Traktatu „nie może zwiększyć kompetencji Unii przyznanych w Traktatach”, ale ograniczenie to nie jest precyzyjne ani jednoznaczne. Na gruncie wyróżnionych wyżej (B.1.4) elementów pojęcia przekazania kompetencji trudno mówić o „większych” i „mniejszych” kompetencjach, a w konsekwencji o „zwiększeniu” czy „zmniejszeniu” kompetencji. Nie wiadomo przy tym, czy chodzi tutaj o zwiększenie poszczególnych kompetencji (ujmowanych w sposób dystrybutywny), czy o zwiększenie kompleksu przekazanych kompetencji (ujmowanych w sposób zagregowany). Zachowując ścisłość, można mówić jedynie o tworzeniu nowych lub przekształcaniu istniejących kompetencji. Jeżeli w cytowanym zakazie pod pojęciem „zwiększenia kompetencji” rozumie się tworzenie nowych kompetencji, to a contrario nie jest zakazane przekształcanie istniejących kompetencji. Przekształcenie takie oznacza zaś, że Unia uzyskuje inną kompetencję niż ta, która jest określona w traktacie, co jest niezgodne z wzorcem konstytucyjnym.

Podobny zakaz nie obowiązuje notabene w odniesieniu do upoważnienia zawartego w art. 86 ust. 4 TFUE. Dopuszcza się w nim zmianę brzmienia Traktatu „w celu rozszerzenia uprawnień Prokuratury Europejskiej”. Jest to w oczywisty sposób niezgodne z wzorcem konstytucyjnym. 

B.2.4. W art. 281 akapit drugi i trzeci oraz art. 308 akapit trzeci zdanie drugie TFUE organy Unii (Parlament Europejski, Rada UE) zostają upoważnione do dokonywania zmian w statutach: ETS oraz Europejskiego Banku Inwestycyjnego, które są treścią dołączonych do Traktatu protokołów, a tym samym moją rangę norm traktatowych (art. 51 TUE).

 Pozatraktatowa zmiana Statutu ETS może oznaczać daleko idącą zmianę struktury i trybu sprawowania unijnej władzy sądowniczej, czyli istotnych elementów jej kompetencji. Może ona wprowadzać rozszerzenie właściwości Sądu (por. art. 256 ust. 1 zdanie drugie TFUE) oraz uchylić stosowanie do niego niektórych postanowień traktatowych (por. art. 254 ostatni akapit TFUE).

Z kolei Statut Europejskiego Banku Inwestycyjnego reguluje m.in. prawa i obowiązki państw członkowskich. Orzekanie w sprawach zobowiązań państw członkowskich wynikających ze Statutu EBI należy do kompetencji ETS (art. 271 lit. a TFUE). Pozatraktatowe zmiany Statutu EBI mogą więc automatycznie powodować zmianę w zakresie kompetencji Trybunału.

B.2.5. W art. 48 ust. 7 akapit drugi TUE oraz w art. 81 ust. 3 akapit drugi i trzeci, art. 153 ust. 2 akapit czwarty, art. 192 ust. 2 akapit drugi oraz art. 333 ust. 2 TFUE Rada Europejska lub Rada Unii Europejskiej zostaje upoważniona do pozatraktatowej zmiany istotnego elementu przekazanych kompetencji, jakim jest tryb przyjmowanych aktów prawnych w niektórych sprawach: stosowanie zwykłej procedury prawodawczej zamiast przewidzianej w Traktacie specjalnej procedury prawodawczej. Każde skorzystanie z tego upoważnienia to w istocie zmiana, dokonywana w sposób niezgodny z wzorcem konstytucyjnym, treści ratyfikowanej umowy międzynarodowej bez zmiany jej brzmienia i zmiana istotnego elementu przekazanej traktatowo kompetencji, jaką jest podział zadań i sposób procedowania Rady i Parlamentu.

B.2.6. Postanowienia art. 42 ust. 2 akapit pierwszy zdanie drugie i trzecie TUE oraz art. 82 ust. 2 akapit drugi lit. b, art. 83 ust. 1 akapit trzeci, art. 223 ust. 1 akapit drugi, art. 262, art. 311 akapit trzeci i art. 352 ust. 1 TFUE w sposób blankietowy upoważniają Radę Europejską lub Radę UE do sui generis dopełniania treści traktatów własnymi aktami, które mogą powodować „przyrost” kompetencji w stosunku do przekazanych jej wprost w Traktatach lub przekształcenie przekazanych jej traktatowo kompetencji.

I tak, art. 42 ust. 2 TUE nawet w przybliżeniu nie określa ani konturu decyzji Rady Europejskiej o wprowadzeniu wspólnej obrony, ani przesłanek, od których zależy jej podjęcie. Wprowadzenie wspólnej obrony z natury rzeczy musi oznaczać wykreowanie nowej kompetencji Unii, a może nawet zespołu nowych kompetencji. Rada Europejska ma przy tym „zalecić” państwom członkowskim przyjęcie „stosownej decyzji zgodnie z ich wymogami konstytucyjnymi”. Nie jest określone, jaką treść może mieć owa „stosowna decyzja”. Będzie ona więc predefiniowana zaleceniami Rady. Mamy tu wręcz odwrócenie zasady ograniczonego powierzenia poszczególnych kompetencji: to nie suwerenne państwa członkowskie determinują w traktatach działanie Unii, ale Rada ma swymi dyskrecjonalnymi decyzjami determinować działania de nomine suwerennych państw członkowskich.

Podobny zarzut można postawić rozwiązaniu zawartemu w art. 42 ust. 3 akapit pierwszy zdanie pierwsze TUE. Przede wszystkim niejasne jest, czy „dyspozycja” Unii wobec „zdolności cywilnych i wojskowych” państw członkowskich istnieje już z mocy samego Traktatu, czy też ma być dopiero ustanawiana na mocy przyszłych aktów unijnych. Jeśli to drugie, to nie jest określone, czyje mają to być akty, jaką mogą mieć treść i w jakim trybie mogą być przyjmowane. Tak czy inaczej, skoro zdolności państwa dzielą się na cywilne i wojskowe, a tertium non datur, to upoważnienie Unii do dysponowania „zdolnościami cywilnymi i wojskowymi” państwa to nic innego jak upoważnienie do dysponowania ludzkimi, materialnymi i organizacyjnymi zasobami Rzeczypospolitej Polskiej we wszystkich zakresach i wymiarach, do dysponowania Polską w celu „realizacji wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony […] aby przyczynić się do osiągnięcia celów określonych przez Radę” (!). W pojęciu dysponowania mieści się także możliwość anihilacji czy likwidacji. Blankietowe przyznanie swobody nieograniczonego dysponowania zasobami ludzkimi, organizacyjnymi i materialnymi państwa w dowolnie definiowalnym celu jest niczym innym jak przyznaniem Unii kompetencji do ustanawiania własnych kompetencji w tym zakresie albo – jeszcze gorzej – do działania całkowicie arbitralnego, bez żadnych ram kompetencyjnych. Korzystanie przez Unię z prawa dysponowania Polską stanowi przekreślenie suwerenności naszego państwa i otwiera drogę do działań niezgodnych z wieloma przepisami Konstytucją RP – od jej pierwszego do ostatniego artykułu.

W art. 25 akapit drugi TFUE Rada uzyskuje upoważnienie do uzupełnienia katalogu praw obywateli Unii zawartego w art. 20 ust. 2. Jest to w istocie upoważnienie do pozatraktatowej zmiany treści Traktatu bez zmiany jego brzmienia. Korzystanie przez Radę z tego upoważnienia implikować będzie nowe obowiązki dla państw członkowskich, a zarazem poszerzenie przedmiotowego zakresu kompetencji organów w zakresie kontroli wykonywania tych obowiązków.  

W art. 82 ust. 2 akapit drugi lit. b i art. 83 ust. 1 akapit trzeci TFUE Rada uzyskuje blankietowe upoważnienia do rozszerzenia zakresu kompetencji przyznanych jej w Traktacie, i to w dziedzinie prawa karnego, w której tradycyjnie wymaga się zachowania najwyższych standardów legislacyjnych.

W art. 223 ust. 1 akapit drugi TFUE Rada uzyskuje blankietowe upoważnienie do stanowienia „niezbędnych przepisów” w zakresie prawa wyborczego do Parlamentu Europejskiego. Kompetencja prawodawcza nie jest określona traktatowo, w szczególności co do zakresu spraw objętych regulacją oraz jej charakteru i relacji do konstytucyjnych i ustawowych unormowań w państwach członkowskich.

W art. 262 TFU dopuszcza się pozatraktatowe przyznanie nowej kompetencji Trybunałowi Sprawiedliwości UE przez Radę, która ma określić „zakres” owej kompetencji.

Na mocy art. 311 akapit trzeci Rada uzyskuje blankietowe upoważnienie do stanowienia przepisów „mających zastosowanie do systemu zasobów własnych Unii”. Traktat nie precyzuje ani zakresu regulowanych spraw (brak definicji „zasobów własnych Unii”), ani nie określa nawet w przybliżeniu jej celu.

Wybitnie blankietowy charakter ma wreszcie art. 252 ust. 1 TFUE. O tym, że na jego podstawie Rada może ustanawiać nieprzewidziane w Traktacie kompetencje, świadczy wprost brzmienie tego postanowienia, w którym mowa jest o tym, że „stosowne przepisy”  Rada przyjmuje, jeżeli „Traktat nie przewidział uprawnień do działania”, czyli kompetencji. 

Akty organów UE stanowione w ramach wszystkich upoważnień przytoczonych w niniejszym punkcie nie będą miały charakteru wykonawczego w ramach kompetencji dostatecznie określonych wprost w traktatach, lecz będą regulacjami ustanawianymi niejako w zastępstwie umów międzynarodowych.

B.2.7. Szczególny przypadek stanowi art. 218 ust. 8 akapit drugi zdanie drugie TFUE, który upoważnia Radę do podjęcia decyzji w sprawie umowy o przystąpieniu do europejskiej Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności. Decyzja w tak fundamentalnej sprawie dla całej Unii i poszczególnych państw członkowskich ma być decyzją o treści niezdeterminowanej traktatowo, ponieważ Traktat nie określa ani czasu, ani przesłanek podjęcia, ani nawet celu takiej decyzji. Nie odpowiada to konstytucyjnym warunkom przekazania kompetencji.

B.2.8. Zarzutu niekonstytucyjności postanowień wskazanych w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b petitum nie niweluje okoliczność, że niektóre z kwestionowanych upoważnień są obwarowane wymogiem „notyfikowania” zamiaru wydania odpowiedniego aktu parlamentom narodowym, które mogą zgłosić sprzeciw, albo wymaganiem „zatwierdzenia” przyjętego aktu przez państwa członkowskie.

Zastrzeżenie pierwszego rodzaju – możliwość sprzeciwu parlamentu narodowego –  zawarte jest w art. 48 ust. 7 akapit trzeci TUE oraz art. w art. 81 ust. 3 akapit trzeci TFUE. Takie postanowienia traktatowe, o niższej mocy prawnej niż moc Konstytucji RP, mogłyby najwyżej dopełniać restrykcyjne wymagania proceduralne zawarte w art. 90 ust. 1–3 odnośnie do przekazywania kompetencji (wymóg formy umowy międzynarodowej i szczególnego trybu zgody na jej ratyfikację), ale w żadnym razie nie mogą ich zastępować. Ponadto ani Konstytucja RP, ani polskie ustawy nie znają pojęcia „parlamentu” ani nie reguluje trybu „zgłaszania sprzeciwu” wobec projektu decyzji organu organizacji międzynarodowej. Obiekcje może budzić także konstrukcja dorozumianej zgody przyjęta w powołanych postanowieniach traktatowych, według których brak sprzeciwu w przepisanym terminie otwiera drogę do przyjęcia projektowanego aktu. Poczytywanie milczenia za zgodę jest zawsze konstrukcją wątpliwą z punktu widzenia dobrych obyczajów i uznawaną przez prawo jedynie w wyjątkowych wypadkach; o takim trudno mówić w odniesieniu do przekazywania kompetencji przez suwerenne państwo.

 Zastrzeżenie drugiego rodzaju – wymóg zatwierdzenia aktu unijnego przez państwa członkowskie „zgodnie z ich odpowiednimi wymogami konstytucyjnymi” – zawarte jest w art. 48 ust. 6 akapit drugi TUE oraz w art. 25 ust. 2 akapit drugi zdanie drugie, art. 218 ust. 8 akapit drugi zdanie drugie, art. 223 ust. 1 akapit drugi, art. 262 i art. 311 akapit trzeci TFUE. Postanowienia te odsyłają do konstytucyjnej instytucji „zatwierdzenia”, której Konstytucja RP nie ustanawia. Można by uznać, że odpowiednikiem „zatwierdzenia” jest tryb wyrażenia zgody na przekazanie kompetencji uregulowany w art. 90 ust. 2 i 3. Problem jednak w tym, że tryb ten ustrojodawca zastrzega jedynie dla umowy międzynarodowej, o której mowa w ust. 1 tego artykułu, zatem nie ma zastosowania do aktów organizacji międzynarodowej stanowionych na podstawie upoważnień zawartych w takiej umowie. Z kolei ustawa z dnia 14 kwietnia 2000 r. o umowach międzynarodowych (Dz.U. nr 39, poz. 443 ze zm.) w art. 1, 12–14  i 17 odnosi pojęcie „zatwierdzenia” tylko do umów międzynarodowych, i to tylko takich, które nie wymagają ratyfikacji.  

B.3. Podsumowanie zarzutu niekonstytucyjności postanowień traktatowych

B.3.1. Żadne z kwestionowanych postanowień nie spełnia konstytucyjnych warunków przekazania organizacji międzynarodowej niektórych kompetencji organów Rzeczypospolitej Polskiej.  

Postanowienia wskazane w części I pkt 1 lit. a i pkt 2 lit. a petitum pozwalają na stanowienie wbrew stanowisku Rzeczypospolitej Polskiej aktów prawnych obowiązujących na jej terytorium lub wiążących ją w stosunkach zewnętrznych. Jest to niezgodne z art. 90 ust. 1–3 Konstytucji, który dopuszcza przekazanie kompetencji tylko organizacji zrzeszającej równe i suwerenne państwa (podejmującej dotyczące ich decyzji za ich zgodą) i jedynie przy zachowaniu demokratycznej procedury wyrażenia zgody na ratyfikację. Możliwość przyjęcia takiego aktu prawnego wbrew stanowisku Rzeczypospolitej narusza także zasady wyrażone  w art. 2 i 4 Konstytucji. Unijny akt prawny przyjęty wbrew stanowisku Polski może być przy tym niezgodny z polską Konstytucją pod względem treści, a ponieważ nie jest on objęty kognicją Trybunału Konstytucyjnego, w tym zakresie niemożliwe jest efektywne zagwarantowanie tej roli norm konstytucyjnych, jaka de iure przysługuje im na mocy art. 8 ust. 1 Konstytucji.

Ten sam zarzut dotyczy możliwości dopuszczenia do stanowienia aktów prawnych większością kwalifikowaną wbrew stanowisku Rzeczypospolitej Polskiej na podstawie upoważnień zawartych w  art. 31 ust. 3 i art. 48 ust. 7 akapit pierwszy TUE oraz art. 312 ust. 2 akapit drugi i art. 333 ust. 1 TFUE.

Z kolei wszystkie postanowienia traktatowe wskazane w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b zawierają w istocie blankietowe upoważnienia dla Rady Europejskiej lub Rady UE do stanowienia aktów prawnych kreujących nowe, pozatraktatowe kompetencje Unii, do pozatraktatowego określania istotnych, nieuregulowanych traktatowo elementów jej kompetencji lub do pozatraktatowej zmiany istotnych elementów kompetencji traktatowo przekazanych. Jest to niezgodne z konstytucyjnym wymogiem dostatecznego określenia przekazanych kompetencji bezpośrednio w umowie międzynarodowej (art. 90 ust. 1) ratyfikowanej za zgodą udzieloną w kwalifikowanym trybie (art. 90 ust. 2 i 3), który stanowi konkretyzację zasad zawartych w art. 2 i 4 Konstytucji. Unijne akty prawne stanowione na podstawie kwestionowanych upoważnień traktatowych nie są objęte kognicją Trybunału Konstytucyjnego, a w związku z tym niemożliwe jest w tym zakresie efektywne zagwarantowanie tej roli norm konstytucyjnych, jaka de iure przysługuje im na mocy art. 8 ust. 1 Konstytucji.

C. Problem ewentualnego rozumienia niektórych postanowień 
               traktatowych w zgodzie z Konstytucją RP

Jak stwierdzono wyżej, ścisła wykładnia zawartego w art. 90 ust. 1 Konstytucji wymagania, aby przekazanie kompetencji następowało „na podstawie umowy międzynarodowej”, prowadzi do wniosku, że bezpośrednio w takiej umowie muszą być określone wszystkie elementy składające się na pojęcie przekazania kompetencji. Ratyfikowana umowa międzynarodowa nie może tworzyć upoważnień do tego, aby pozatraktatowe akty unijne tworzyły nowe, nieprzewidziane w niej kompetencje, dookreślały kompetencje niedostatecznie w niej określone lub przekształcały określone w niej kompetencje. Przy takiej wykładni – uzasadnionej ze względu na wyjątkowy charakter art. 90 ust. 1 Konstytucji – postanowienia TUE i TFUE wskazane w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lib. b petitum są niekonstytucyjne.

Tylko przy bardzo liberalnej wykładni wspomnianego wymagania konstytucyjnego i przy zastrzeżeniach podobnych do tych, jakie poczynił niemiecki FTK w swym wyroku z 30 czerwca 2009 r. (por. wyżej, B.1.5), można by dopuścić „dynamiczne” formy regulowania kompetencji w ramach upoważnień traktatowych kwestionowanych przez wnioskodawcę w niniejszej sprawie.

Zdaniem wnioskodawcy, przyjęcie maksymalnie liberalnej wykładni i podążanie dalej drogą rozumowania niemieckiego FTK musiałoby prowadzić do uznania, że ustawowa zgoda na ratyfikację Traktatu z Lizbony nie może być rozumiana jako „ryczałtowa” konstytucyjna legitymacja dla pozatraktatowych aktów określania kompetencji, które na podstawie traktatowych upoważnień będą stanowione przez Radę Europejską lub Radę UE, i że zgoda przedstawiciela Rzeczypospolitej Polskiej na przyjęcie każdego takiego aktu wymagać będzie zgody narodowego suwerena, odnoszącej się do zamierzonego w każdym konkretnym przypadku efektywnego „przyrostu” czy zmiany jakości kompetencji Unii. W polskim porządku prawnym zgody takiej może udzielić bądź bezpośrednio Naród, bądź Izby Ustawodawcze. Chodzi w istocie o to, aby każdy akt przyznania kompetencji nieokreślonych wprost w umowie międzynarodowej był legitymowany wolą Narodu Polskiego wyrażaną przez Sejm i Senat albo w drodze referendum, zgodnie ze standardem konstytucyjnym wynikającym z art. 90 ust. 2 i 3 Konstytucji lub przynajmniej do niego zbliżonym. 

Wnioskodawca oczekuje, że jeżeli Trybunał Konstytucyjny dostrzeże możliwość ustalenia sposobu rozumienia przez organy władzy publicznej RP niektórych zaskarżonych postanowień w zgodzie z Konstytucją, wbrew przekonaniu wnioskodawcy o ich niekonstytucyjności, to znajdzie to wyraz w sentencji wyroku. Praktyka tzw. wyroków interpretacyjnych jest utrwalona w orzecznictwie Trybunału Konstytucyjnego w odniesieniu do ustaw i innych aktów stanowionych przez organy Rzeczypospolitej Polskiej. Zdaniem wnioskodawcy, w uzasadnionych przypadkach może być ona stosowana także w ramach kontroli konstytucyjności umów międzynarodowych. W niniejszej sprawie chodzi przy tym wyłącznie o ustalenie warunków zgodnego z Konstytucją rozumienia postanowień traktatowych przez organy władzy publicznej podlegające Konstytucji RP, nie chodzi natomiast o związanie określoną wykładnią traktatów innych państw członkowskich czy organów Unii Europejskiej. O tym zaś, w jaki sposób państwo członkowskie kształtuje swoją wolę w sprawach związanych z członkostwem w Unii Europejskiej, nie decydują traktaty, lecz jego wewnętrzny porządek prawny.

D. Problem pominięcia ustawodawczego – braku niezbędnej
     ustawowej regulacji „okołotraktatowej” (część III petitum)

Część III petitum nawiązuje bezpośrednio do jego części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b, przy czym wniosek w części III ma charakter ewentualny (warunkowy) – byłby aktualny o tyle, o ile Trybunał Konstytucyjny nie stwierdziłby niekonstytucyjności postanowień traktatowych wskazanych w powyższym fragmencie petitum. Uzasadnia to przytoczenie argumentów na poparcie części III petitum w tym miejscu uzasadnieniu, czyli bezpośrednio po omówieniu zarzutów dotyczących postanowień traktatowych.

D.1. Ewentualne uznanie niektórych postanowień traktatowych wskazanych w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b petitum za zgodne z Konstytucją postawiłoby na porządku dziennym konieczność istnienia ustawowej regulacji „okołotraktatowej” umożliwiającej stanowiący udział Sejmu i Senatu w kształtowaniu stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej w sprawach korzystania z upoważnień wynikających z tych postanowień – udział podobny do tego, jaki w Republice Federalnej Niemiec (w następstwie wyroku FTK) czy w Republice Czeskiej przewidują dla każdej z izb ustawodawczych istniejących w tych państwach tamtejsze, powołane wyżej (B.1.5 i B.1.6), ustawy „okołotraktatowe”.

W przekonaniu wnioskodawcy waga i skutki prawne aktów unijnych określających kompetencje przekazane Unii Europejskiej, wydawanych na podstawie upoważnień traktatowych kwestionowanych w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b petitum, wymagają – w świetle art. 2 i 4 Konstytucji – aby Sejm i Senat miały stanowiący, a nie tylko opiniodawczy i ograniczony do ich komisji, udział w kształtowaniu stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej zajmowanego odpowiednio na forum Rady Europejskiej lub Rady UE w sprawie ewentualnego przyjęcia aktu unijnego na podstawie któregokolwiek z tych postanowień. W państwie demokratycznym (art. 2 Konstytucji), w którym władza należy do Narodu, sprawującego ją przez swoich przedstawicieli albo bezpośrednio (art. 4), o sprawach dotyczących przekazania kompetencji organów państwowych poza system organów państwowych nie może dyskrecjonalnie decydować władza wykonawcza, tym bardziej że tworzenie organów państwowych i określanie ich kompetencji jest niezbywalną domeną władzy ustawodawczej. Jeżeli w sprawach, których dotyczy wniosek, nie może być stosowany wprost art. 90 ust. 2 lub 3 Konstytucji, to rolą polskiego ustawodawcy jest stworzenie takiego trybu wypracowywania stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej na etapie poprzedzającym podjęcie decyzji przez Radę Europejską lub Radę UE, aby ewentualne poparcie projektu aktu przez Rzeczpospolitą Polską miało podstawę w woli Narodu wyrażanej przez Sejm i Senat lub w referendum. Optymalną formą wydaje się określanie stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej w ustawie uchwalanej z inicjatywy Rady Ministrów. Forma ustawy umożliwia bowiem w najszerszym zakresie kontrolę konstytucyjności sprawowaną przez Trybunał Konstytucyjny, co ma kapitalne znaczenie ze względu na efektywną ochronę nadrzędności Konstytucji RP zgodnie z jej art. 8 ust. 1. W tym miejscu raz jeszcze należy powtórzyć, że unijne akty prawa pochodnego jako takie są poza zasięgiem kognicji Trybunału Konstytucyjnego w świetle art. 188 Konstytucji, natomiast Trybunał mógłby dokonywać ich oceny w związku z badaniem ustawy określającej stanowisko Rzeczypospolitej w sprawie ewentualnego przyjęcia takiego aktu.

Pozbawienie Sejmu i Senatu możliwości stanowiącego udziału w określaniu stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej w sprawach, o których mowa, musi podlegać także ocenie w świetle zasady podziału władz oraz pozycji Sejmu i Senatu jako jedynych organów władzy ustawodawczej (art. 10 i art. 95 ust. 1 Konstytucji). Rzeczpospolita Polska przekazuje Unii Europejskiej nie tylko niektóre kompetencje władzy wykonawczej, lecz także i przede wszystkim – kompetencje władzy ustawodawczej. Powinien temu odpowiadać odpowiedni stanowiący udział Sejmu i Senatu w kształtowaniu stanowiska Rzeczypospolitej w sprawach pochodnego prawodawstwa unijnego. W uzasadnieniu swojego wyroku z 12 stycznia 2005 r., sygn. K 24/04, Trybunał Konstytucyjny wskazał, że skoro „regulacje przyjmowane przez organy Unii Europejskiej będą obowiązywały na obszarze Polski po części bezpośrednio, po części zaś po uchwaleniu przez polski parlament ustaw implementacyjnych”, konieczna jest nowa interpretacja przepisów Konstytucji o wykonywaniu władzy ustawodawczej przez Sejm i Senat „z uwzględnieniem zasadniczo nowych warunków tworzenia prawa”. Trybunał podkreślił, że „partycypacja parlamentów narodowych w procesie stanowienia prawa unijnego jest czynnikiem wzmacniającym wiarygodność i demokratyczny mandat organów Unii Europejskiej”.

D.2. Stanowiący udział Sejmu i Senatu w sprawach, o których mowa, jest także warunkiem rzetelności decyzji organów demokratycznego państwa w realizacji jego interesów w stosunkach zewnętrznych, co ma ścisły związek z art. 2 Konstytucji w związku z wyrażoną w jej preambule zasadą rzetelności i działania instytucji publicznych. Państwo, w którym władztwo w sprawach regulowania integracji europejskiej należy jedynie do rządu, ma słabszą pozycje negocjacyjną, a jego stanowisko może być zdeformowane resortowym punktem widzenia lub wpływem nacisków zewnętrznych.

D.3. Zdaniem wnioskodawcy, nie można zgodzić się ze spotykanym niekiedy poglądem, że ustawowe zapewnienie stanowiącego udziału Sejmu i Senatu w kształtowaniu stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej w sprawach, o których mowa wyżej, kolidowałoby z zasadą ogólnego kierownictwa Rady Ministrów w dziedzinie stosunków z innymi państwami i organizacjami międzynarodowymi (art. 146 ust. 4 pkt 9 Konstytucji). Sprawowanie kierownictwa, o którym mowa, nie może przebiegać w próżni wolnej od uwarunkowań konstytucyjnych i ustawowych (por. art. 7 Konstytucji). Podział władz nie oznacza ich izolacji ani nie przekreśla konieczności współdziałania, a czasem wręcz imperatywnego oddziaływania jednej władzy na drugą na podstawie Konstytucji i ustaw. „Okołotraktatowe” rozwiązania ustawowe w RFN i Republice Czeskiej, o których była mowa wyżej, polegają na tym, że izby ustawodawcze posiadają pewne stanowiące kompetencje w odniesieniu do inicjatyw rządowych w sprawach związanych z polityką integracji europejskiej, która jest programowana i wykonywana przez rząd. Trybunał niemiecki nazywa to „wspólnym sprawowaniem władztwa w sprawach integracji europejskiej”, w Czechach mówi się o „związanym mandacie rządu” w sprawach integracji europejskiej. Chodzi o to, aby analogiczne rozwiązania były wprowadzone w naszym kraju. Trudno byłoby zrozumieć, dlaczego z ogólnych przepisów Konstytucji RP miałby wynikać zakaz wspólnego sprawowania władztwa w sprawach integracji europejskiej przez rząd i izby ustawodawcze, czyli zakaz tego, co w Niemczech jest, według wiążącej wykładni FTK, wręcz konstytucyjnym nakazem.

Traktat z Lizbony przyznaje parlamentom narodowym kompetencje w zakresie polityki w sprawach Unii Europejskiej, które mogą być wykonywane nawet bez uzgodnienia z rządem danego państwa, a nawet wbrew jego stanowisku (np. prawo sprzeciwu wobec niektórych projektów aktów unijnych czy prawo zaskarżania takich aktów do ETS). Nikt nie zarzuca, że kompetencje te są nie do pogodzenia z art. 146 ust. 4 pkt 9 Konstytucji RP. Tym bardziej niezrozumiała i niezasadna byłaby teza o konstytucyjnej niedopuszczalności uzależnienia pewnych działań Rady Ministrów na forum unijnym od zgody Sejmu i Senatu, udzielanej na wniosek Rady Ministrów. 

Członkiem Unii Europejskiej, która bywa określana jako „wspólnota prawa”, jest nie Rada Ministrów RP, lecz Rzeczpospolita Polska jako suwerenne państwo, którego organy powinny uczestniczyć w sprawowaniu władztwa w sprawach integracji europejskiej stosownie do swej ustrojowej roli oraz charakteru i skutków decyzji podejmowanych w ramach polityki europejskiej naszego państwa. Powierzaniu Unii Europejskiej w coraz szerszym zakresie kompetencji prawodawczych, o ile jest jeszcze zgodne z Konstytucją, powinno towarzyszyć odpowiednie do tego włączanie izb ustawodawczych do procesu kształtowania stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej odnośnie do projektów unijnych aktów prawnych. Pogląd, że w tej sprawie konstytucyjne władztwo przysługuje wyłącznie Radzie Ministrów, jest niezgodny z treścią i aksjologią wzorca konstytucyjnego wskazanego w części III petitum i prowadzi do postępującej polityczno-ustrojowej marginalizacji polskich izb ustawodawczych, w tym zwłaszcza Senatu. Wprawdzie Traktat z Lizbony przyznaje parlamentom narodowym pewne nowe, stosunkowo skromne kompetencje w dziedzinie unijnego prawodawstwa, ale – jak pokazuje praktyka w niektórych państwach członkowskich, w szczególności w RFN i Republice Czeskiej – kompetencje te uznano za niewystarczające i parlamenty narodowe zostały wyposażone w dodatkowe kompetencje „krajowe” poprzez odpowiednią wykładnię konstytucji i zmiany w ustawodawstwie wewnętrznym, których prawo unijne wszak nie zakazuje. Polska, szczycąca się bogatymi i oryginalnymi tradycjami parlamentarnymi, powinna być w ścisłej czołówce państw członkowskich, w których izby ustawodawcze mają stanowiący udział w sprawowaniu władztwa w sprawach integracji europejskiej.

D.4. Za niewystarczające i nieadekwatne do wagi spraw, których dotyczy wniosek, uważamy opiniodawcze uprawnienia komisji sejmowej i komisji senackiej na mocy ustawy z dnia 11 marca 2004 r. o współpracy Rady Ministrów z Sejmem i Senatem w sprawach związanych z członkostwem Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Europejskiej (Dz.U. nr 52, poz. 515 ze zm.). Uprawnienia opiniodawcze nie przysługują izbom, lecz ich komisjom, których opinie nie są bezwzględnie wiążące dla Rady Ministrów.

D.5. W części II petitum wnioskodawca czyni ustawodawcy zarzut pominięcia ustawodawczego. Wyrażając zgodę na ratyfikowanie Traktatu z Lizbony, a tym samym na związanie Rzeczypospolitej Polskiej postanowieniami wskazanymi w części I pkt 1 lit. b i pkt 2 lit. b petitum, ustawodawca nie ustanowił regulacji zwanej tu regulacją „okołotraktatową”, a w orzecznictwie FTK – „towarzyszącą zgodzie na ratyfikację”, która jest konieczna ze względów konstytucyjnych przedstawionych wyżej. Nie jest rolą wnioskodawcy przesądzanie legislacyjnej „lokalizacji” takiej regulacji – czy miałaby to być część ustawy ratyfikacyjnej, czy osobna ustawa, czy też nowelizacja aktów dotychczas obowiązujących. Istotne jest, że powinna ona być sprzężona ze zgodą na ratyfikację i wejść w życie jednocześnie z wejściem w życie Traktatu z Lizbony. Wielu posłów głosowało za ustawą ratyfikacyjną w oczekiwaniu, że rząd wystąpi z inicjatywą ustawodawczą w sprawie odpowiedniej regulacji (tzw. ustawy kompetencyjnej), którą notabene w 2008 r. zapowiadano w toku rozpatrywania ustawy ratyfikacyjnej. Tak się jednak nie stało i wejściu w życiu Traktatu z Lizbony nie towarzyszy odpowiednia regulacja „okołotraktatowa”.

E. Ocena Deklaracji nr 17 (część II petitum)

E.1. O normatywnym charakterze Deklaracji nr 17 świadczy kilka okoliczności.
           Jedną z nich jest geneza tego dokumentu. Zasada pierwszeństwa prawa wspólnotowego (unijnego) przed krajowym prawem suwerennych państw członkowskich, a w szczególności przed normami ich konstytucji, nigdy nie miała i nadal nie ma oparcia w traktatach, nie ma też solidnego uzasadnienia teoretycznego. Idea takiego pierwszeństwa jest wytworem orzecznictwa ETS, który w tym zakresie wykroczył poza kompetencje powierzone mu przez państwa członkowskie. Zasada, o której mowa, została w sposób generalny i abstrakcyjny proklamowana dopiero w odrzuconym Traktacie ustanawiającym Konstytucję dla Europy. Jego art. I-6 tego brzmi: „Konstytucja [dla Europy] i prawo przyjęte przez instytucje Unii w wykonywaniu przyznanych jej kompetencji mają pierwszeństwo przed prawem Państw Członkowskich” (Dz.Urz. UE 2004/C 310/12). Po odrzuceniu tego traktatu zasadę pierwszeństwa starano się ponownie wprowadzić do pierwotnego prawa unijnego w postaci protokołu, który na mocy nowego art. 51 TUE stałby się integralną częścią Traktatów. Protokół taki ostatecznie jednak nie został przyjęty. Obawiano się – zapewne nie bez powodu – że sformułowana frontalnie zasada pierwszeństwa będzie budzić, podobnie jak w przypadku eurokonstytucji, opory w wielu państwach członkowskich. Kwestionowana Deklaracja nr 17 stanowi więc próbę proklamowania owej zasady „tylnymi drzwiami”.

O tym, że w Deklaracji 17 chodzi w istocie o tę samą treść normatywną, jaka jest zawarta w art. I-6 odrzuconej „Konstytucji dla Europy”, świadczą pierwsze i ostatnie zdania Deklaracji, w których czytamy m.in.: „Traktaty i prawo przyjęte przez Unię na podstawie Traktatów mają pierwszeństwo przed prawem Państw Członkowskich na warunkach ustanowionych przez wspomniane orzecznictwo” (chodzi o orzecznictwo ETS); „Fakt, że zasada pierwszeństwa nie zostanie włączona do przyszłego Traktatu, w żaden sposób nie narusza samej zasady ani obowiązującego orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości”.

Centralną treść Deklaracji nr 17 stanowi wypowiedź: „Traktaty i prawo przyjęte przez Unię na podstawie Traktatów mają pierwszeństwo przed prawem państw członkowskich”. Jest to wypowiedź o charakterze normatywnym, która w intencji jej autorów – a także w potencjalnym odbiorze uczestników obrotu prawnego – komunikuje treść prawnie obowiązującej reguły postępowania. Reguła ta ma charakter generalny (jest adresowana do klasy wszelkich podmiotów rozstrzygających ewentualne kolizje między prawem unijnym a prawem państwa członkowskich) i abstrakcyjny (dotyczy wszystkich możliwych sytuacji faktycznych, w których taka kolizja może się pojawić). Nie licząc odrzuconej „Konstytucji dla Europy”, Deklaracja nr 17 jest pierwszym oficjalnym dokumentem wydanym w imieniu wszystkich państw członkowskich – stron traktatów konstytuujących Unię, który proklamuje zasadę pierwszeństwa w sposób niewątpliwie generalny i abstrakcyjny. Wypowiedzi ETS, na które kwestionowana Deklaracja się powołuje, były natomiast zawsze elementem uzasadnienia orzeczenia w konkretnej sprawie.

Z żadnego postanowienia traktatowego nie wynika ani to, że tezy uzasadnień orzeczeń ETS mają walor obowiązujący dla wszystkich podmiotów i we wszystkich sprawach, ani też związanie ETS własnym orzecznictwem na zasadzie precedensu. Tymczasem Deklaracja nr 17 niewątpliwie proklamuje powszechnie obowiązujący walor zasady pierwszeństwa. Zaskarżony dokument transponuje bowiem dotychczasowy pogląd prawny funkcjonujący w orzecznictwie, iż „Traktaty i prawo przyjęte przez Unię na podstawie Traktatów mają pierwszeństwo przed prawem Państw Członkowskich”, na normatywną – generalną i abstrakcyjną – wypowiedź przedstawicieli państw uczestniczących w konferencji międzyrządowej. Przypomnijmy, że dokument ten był podpisany wraz z Traktatem z Lizbony i podlega ogłoszeniu łącznie z nim.

Normatywnego charakteru Deklaracji nr 17 nie podważa jej osobliwa redakcja – posłużenie się na początku zwrotem „Konferencja przypomina”, odesłanie do orzeczeń ETS czy „Opinii Służby Prawnej Rady” oraz przeplatanie się w tekście dokumentu wypowiedzi normatywnych z metaprawnymi czy prawnofiloficznymi.  

Również nadużycie formy deklaracji do generalnego i abstrakcyjnego proklamowania powszechnie obowiązującej (w intencjach autorów) zasady prawnej, która pierwotnie miała być proklamowana w formie traktatowej, nie pozbawia kwestionowanego dokumentu charakteru normatywnego i nie czyni zbędnym poddanie go kontroli z punktu widzenia konstytucyjności. W dziejach sądownictwa konstytucyjnego, także w Polsce, znane są przypadki, kiedy autor regulacji sięga po „łatwiejszą”, choć z legalistycznego punktu widzenia w danej sytuacji niedopuszczalną formę jej ustanowienia, jeżeli działanie lege artis w celu osiągnięcia zamierzonego celu natrafia lub natrafiałoby na polityczne opory (np. zastosowanie formy obwieszczenia zamiast formy ustawy nowelizującej). Rolą sądownictwa konstytucyjnego jest m.in. przeciwdziałanie tego rodzaju kamuflażom i nadużyciom.

Wobec „wielkiej różnorodności doniosłych społecznie aktów prawnych o trudnym do zdefiniowania lub wymykającym się jednoznacznym określeniom charakterze” Trybunał Konstytucyjny „zawsze stał na stanowisku, że jeżeli w aktach tych odnajdujemy jakąkolwiek treść normatywną, to nie ma podstaw wyłączenia ich spod kontroli konstytucyjności czy legalności, zwłaszcza wtedy gdy w grę wchodzi ochrona praw i wolności człowieka i obywatela. Trybunał Konstytucyjny stosuje w takich sytuacjach swoiste domniemanie normatywności aktów prawnych. W przeciwnym bowiem wypadku, biorąc pod uwagę dużą liczbę takich aktów prawnych, wydawanych przez różne organy państwa, a niekiedy także inne podmioty, większość z nich pozostawałaby poza jakąkolwiek instytucjonalną i skuteczną kontrolą ich konstytucyjności lub legalności” (z uzasadnienia wyroku z 22 września 2006 r., sygn. U 4/06). Dodajmy, że zasada pierwszeństwa o treści proklamowanej w zaskarżonym akcie ma trudne do ogarnięcia implikacje ustrojowe i ma zastosowanie również w dziedzinach wrażliwych z punktu wiedzenia ochrony praw i wolności człowieka i obywatela.

E.2. Deklaracja nr 17 przyjmuje radykalną – bezwyjątkową i bezwarunkową – treść zasady pierwszeństwa, ukształtowaną w orzecznictwie ETS. W odnośniku nr 1 przytacza jako powszechnie obowiązującą tezę z uzasadnienia wyroku ETS z 1964 r. w sprawie Costa przeciwko ENEL, oderwaną od tamtej indywidualnej i konkretnej sprawy: „Prawu utworzonemu na podstawie Traktatu [...] nie można [...] przeciwstawiać w postępowaniu sądowym [przed sądem państwa członkowskiego] jakiegokolwiek wewnętrznego aktu prawnego”. Oznacza to adresowany do wszystkich organów stosujących prawo, nie wyłączając sądów konstytucyjnych, we wszystkich państwach członkowskich i we wszystkich sprawach, nakaz dawania pierwszeństwa każdej normie prawa unijnego przed każdą normą prawa krajowego, nie wyłączając narodowej konstytucji (por. wyrok ETS z 17 grudnia 1970 r. w sprawie Internationale Handelsgesellschaft, sygn. 11/70). Ignoruje się przy tym, że to właśnie narodowa konstytucja – co należy za orzecznictwem niemieckiego FTK mocno podkreślić – jest źródłem obowiązywania norm wspólnotowych w porządku prawnym danego państwa i w suwerenny sposób wytycza nieprzekraczalne granice podporządkowania się organów krajowych aktom wspólnotowym.

Omawiany nakaz implicite wyklucza alternatywne względem zasady pierwszeństwa sposoby usuwania kolizji między prawem unijnym a prawem krajowym. Oczywiście wyklucza również badanie przez sędziego krajowego, czy prawodawca unijny ustanowił domagającą się zastosowania w porządku krajowym normę w ramach powierzonych mu przez państwo kompetencji, czy też wykroczył poza te ramy.  

E.3. Kwestionowana zasada pierwszeństwa ma charakter pozatraktatowy. Deklaracja nr 17 nie ukrywa tego faktu, cytując opinię, według której w czasie wydania orzeczenia ETS w sprawie Costa przeciwko ENEL „w Traktacie nie było żadnej wzmianki o zasadzie pierwszeństwa” (podkr. wnioskodawcy). Należy z całym naciskiem dodać, że wobec odrzucenia „Konstytucji dla Europy” stan ten nie uległ zmianie; nie zmienia go Traktat z Lizbony, ponieważ w świetle nowego art. 51 TUE Deklaracja nr 17 nie ma rangi normy traktatowej. 

Według pierwszego zdania Deklaracji treść prawnej zasady pierwszeństwa (jej „warunki”) zostały ustanowione (!) przez ETS. Owo „ustanowienie” nawet nie ma pozorów wykładni postanowień traktatowych, lecz ma cechy swobodnego prawotwórstwa, do którego ETS jako organ sądowniczy absolutnie nie jest powołany; odwołuje się do nieoczywistych przesłanek prawnofilozoficznych i celowościowych – w sposób niezwykle mętny wskazuje na „niezależne źródło” regulacji wspólnotowych oraz ich „szczególną naturę”, na rzekome zagrożenia ich „charakteru wspólnotowego”, gdyby taka zasada nie obowiązywała, na rzekome niebezpieczeństwo „zakwestionowania samych podstaw prawnych Wspólnoty” itp. Ale przecież państwa członkowskie nie powierzyły ETS kompetencji do dopełniania norm traktatowych o „zasady prawne” nieznane traktatom; powierzyły mu jedynie ograniczone kompetencje traktatowe do rozstrzygania sporów prawnych wynikających z prawa wspólnotowego oraz do orzekania o jego ważności i wykładni. Tymczasem kwestionowana zasada pierwszeństwa głęboko ingeruje w porządek stosowania prawa na terytorium suwerennych państw członkowskich, co jest z reguły domeną ich regulacji konstytucyjnych.

O ile trudno znaleźć konkretne postanowienie traktatowe, z którego dałoby się przekonująco wywieść kwestionowaną zasadę, o tyle można wskazać takie postanowienia traktatowe, względem których pozostaje ona w napięciu, jeśli nie w otwartej sprzeczności. Dotyczy to w szczególności art. 4 ust. 1 i 2 oraz art. 5 TUE, proklamujących zasady przyznania kompetencji, ich wykonywania zgodnie z wymaganiami pomocniczości i proporcjonalności oraz poszanowania przez Unię tożsamości narodowej państw członkowskich związanej z ich strukturami politycznymi i konstytucyjnymi. Dotyczy to także dobrowolnego charakteru członkowstwa w Unii, która ma być organizacją służebną wobec państw członkowskich, a nie odwrotnie.  

Radykalne rozumienie zasady pierwszeństwa, którego powszechne obowiązywanie proklamuje Deklaracja nr 17, jest stałym elementem orzecznictwa ETS, do którego zaskarżony akt odsyła. Na przykład w swym wyroku z 21 czerwca 2007 r., sygn. C 231/06, luksemburski Trybunał wskazał m.in., że „w razie stwierdzenia dyskryminacji sprzecznej z prawem wspólnotowym sąd krajowy zobowiązany jest – dopóki nie zostaną przyjęte środki zmierzające do przywrócenia równego traktowania – do niestosowania wszelkich dyskryminujących przepisów krajowych bez konieczności żądania lub oczekiwania uprzedniego uchylenia tych przepisów przez ustawodawcę”. 

E.4. Trudno nie zauważyć że proklamowana w Deklaracji nr 17 zasada pierwszeństwa – o treści konstruowanej w oparciu o orzecznictwo ETS – jest kopią zasady pierwszeństwa obowiązującej w niektórych państwach federalnych na mocy ich ustaw zasadniczych. W RFN zasada ta obowiązuje w relacji prawa federalnego do prawa krajów związkowych (art. 31 UZ). Ale już np. konstytucja Republiki Austrii, mimo że jest to państwo federalne, zasady takiej nie zna, zaś wybitny teoretyk prawa zaliczany do autorów tego aktu, cytowany juz Hans Kelsen, wręcz kwestionował poprawność owej zasady ze stanowiska teoretycznego, pisząc: „Do paradoksów teorii państwa federalnego należy to, że zasadę >>prawo federalne ma pierwszeństwo przed prawem krajowym<< uznaje ona za odpowiadającą rzekomo istocie tego państwa [...] Łatwo wykazać, że nic nie jest tak bardzo sprzeczne z ideą państwa federalnego jak właśnie przywołana zasada, która polityczną i prawną egzystencję krajów związkowych uzależnia od dobrej woli federacji [...] prawo federalne tak samo nie może mieć pierwszeństwa przed prawem krajowym, jak prawo krajowe nie może mieć pierwszeństwa przed prawem federalnym [...] należy je traktować w ich wzajemnych relacjach jako równorzędne” (H. Kelsen, op. cit, s. 68). Skoro nawet w państwie federalnym inkryminowana zasada nie ma dostatecznego uzasadnienia, to o ileż bardziej wątpliwa i dysfunkcjonalna jest ona w relacjach między organizacją międzynarodową zrzeszającą suwerenne państwa a tymi państwami.

E.5. Obowiązywanie zasady pierwszeństwa rozumianej zgodnie z Deklaracją nr 17 w odniesieniu do aktów prawa pochodnego niewątpliwie współokreśla treść kompetencji prawodawczej przekazanej przez Rzeczpospolita Polską prawodawcy unijnemu. Z tego punktu widzenia jej ustanowienie mogłoby nastąpić jedynie wprost w umowie międzynarodowej, o której mowa w art. 90 ust. 1 (wniosek z art. 90 ust. 1 Konstytucji; por. wyżej, B.1.4). W stosunku do treści kwestionowanego dokumentu jego formalna ranga – deklaracja załączona do Aktu końcowego – jest więc zdecydowanie za niska. Sygnalizowany tu problem jest jednak o tyle bezprzedmiotowy, że w świetle wzorca konstytucyjnego wskazanego w części II petitum zakres i sposób stosowania pierwszeństwa prawa unijnego przed prawem wewnętrznym jest w Rzeczypospolitej Polskiej domeną regulacji konstytucyjnej, która nie może być zmieniana czy modyfikowana na poziomie podkonstytucyjnym, choćby nawet w trybie art. 90 Konstytucji.

E.6. Zdaniem wnioskodawcy, do każdego państwa członkowskiego Unii Europejskiej należy w istocie suwerenne decydowanie o tym, jakie obowiązują na jego terytorium mechanizmy rozstrzygania ewentualnych kolizji między normami prawa krajowego a normami prawa unijnego. Państwo członkowskie może ustanowić regułę pierwszeństwa jako regułę kolizyjną w zakresie szeroko rozumianego stosowania prawa, może także stosować inne efektywne mechanizmy, może też dopuścić kombinację kilku mechanizmów.

W polskim porządku prawnym jest to materia zastrzeżona do regulacji konstytucyjnej. Regulacja ta została ustanowiona jeszcze przed przystąpieniem Polski do Unii, pozostaje niezmieniona, była dobrze znana wszystkim naszym partnerom w momencie akcesji. Akcesja ta nastąpiła na podstawie obowiązującej Konstytucji RP, z której prawo unijne czerpie moc obowiązywanie na terytorium Rzeczypospolitej i z którą musi być ono w pełni zgodne.

E.7. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej wyczerpująco reguluje zagadnienie pierwszeństwa jako mechanizmu rozstrzygania kolizji między prawem unijnym a prawem krajowym w sferze stosowania prawa. Nie ma tu miejsca na żadne konkurencyjne regulacje stanowione czy to przez ETS, czy przez konferencje międzyrządowe.

Mechanizm ten musi przede wszystkim uwzględniać dyspozycję art. 8 ust. 1 Konstytucji. Wynika z niej, że postanowienia umowy międzynarodowej ratyfikowanej za uprzednią zgodą wyrażoną w ustawie oraz normy pochodnego prawa stanowionego przez organizację międzynarodową mogą być stosowane pod rządami Konstytucji RP, jeżeli są z nią zgodne. Możliwość ich stosowanie na zasadzie pierwszeństwa przed polskimi ustawami nie może czynić zbędnym ani bezprzedmiotowymi kontroli konstytucyjności tych pierwszych w formach dopuszczonych przez Konstytucję, w tym kontroli konkretnej, inicjowanej przez organy stosujące prawo. 

Z pierwszeństwa stosowania przed polskimi ustawami, przewidzianego w art. 91 ust. 2 i 3, nie mogą więc korzystać postanowienia traktatowe ani przepisy prawa pochodnego niezgodne z Konstytucją RP. Niezgodność ta może polegać na ustanowieniu normy w sposób niezgodny z Konstytucją, na ingerowaniu przez tę normę w materię konstytucyjnie zastrzeżoną do regulacji wyłącznie w formie ustawy (np. art. 22, art. 31 ust. 3, art. 41 ust. 2, art. 64 ust. 3, art. 217 Konstytucji) lub na treściowym naruszeniu ogólnych zasad bądź szczegółowych dyspozycji Konstytucji (np. art. 18 Konstytucji, dotyczącego małżeństwa, rodziny, macierzyństwa i rodzicielstwa). 

Na mocy art. 8 ust. 2 Konstytucji jej przepisy z reguły stosuje się bezpośrednio. W tym zakresie postanowienia traktatowe i przepisy prawa pochodnego w ogóle nie korzystają z pierwszeństwa, co wynika już z brzmienia art. 91 ust. 2 i 3 Konstytucji, które mówią o pierwszeństwie przed ustawami, ale nie przed Konstytucją (potwierdził to Trybunał Konstytucyjny w wyroku w sprawie o sygnaturze K 18/04). Konsekwentnie należy przyjąć, że nie mogą one być stosowane nawet posiłkowo, jeśli ich stosowanie powodowałoby ograniczenie bezpośredniego stosowania Konstytucji. 

Reguły pierwszeństwa z art. 91 ust. 2 i 3 Konstytucji nie uchylają kompetencji każdego polskiego sądu do przedstawienia Trybunałowi Konstytucyjnemu pytania prawnego, jeżeli regulacje prawa unijnego mające zastosowanie w sprawie sąd uznaje za niezgodne z Konstytucją (można sądzić, że „aktem normatywnym” w rozumieniu art. 193 Konstytucji może być także regulacja pierwotnego lub pochodnego prawa unijnego). Nie może więc być mowy o podporządkowaniu się polskiego sądu nakazowi wynikającemu z Deklaracji nr 17 (w związku z orzecznictwem ETS), aby stosować prawo unijne bez oglądania się na inne organy państwa.

W odniesieniu do art. 91 ust. 3 należy ponadto zauważyć, że pierwszeństwo norm prawa pochodnego przed polskimi ustawami dotyczy jedynie norm prawa pochodnego bezpośrednio stosowalnych na mocy umowy międzynarodowej konstytuującej organizację międzynarodową (w tym wypadku Unię Europejską). To zawężające unormowanie konstytucyjne stawia otwartą kwestię badania przez organy Rzeczypospolitej Polskiej, czy akt prawa pochodnego subiektywnie domagający się bezpośredniego stosowania na terytorium naszego państwa jest aktem ustanowionym w ramach kompetencji przekazanej przez Rzeczpospolitą Polską w trybie art. 90 Konstytucji, czy też aktem wydanym z przekroczeniem traktatowego upoważnienia. 

E.8. Nakaz dawania przez polskich sędziów pierwszeństwa prawu europejskiemu przed prawem krajowym nawet wtedy, gdy chodzi o normy konstytucyjne, adresowany bez różnicy do wszystkich organów Rzeczypospolitej Polskiej stosujących prawo, a więc także do Trybunału Konstytucyjnego, oznacza, że temu ostatniemu zabrania się orzekania o niezgodności norm prawa unijnego z Konstytucją RP, czyli wykonywania w tym zakresie jego konstytucyjnych kompetencji (m.in. wynikających obecnie z art. 79, 188 i 193 Konstytucji oraz tych, które mogą mu być przyznane w przyszłości). Deklaracja ustanawia zatem regułę konkurencyjną w stosunku do dyspozycji art. 195 ust. 1 Konstytucji RP. Przepis ten brzmi: „Sędziowie Trybunału Konstytucyjnego w sprawowaniu swego urzędu są niezawiśli i podlegają tylko Konstytucji”. Z reguły postępowania zawartej w zaskarżonej Deklaracji nr 17, według której „Traktaty i prawo przyjęte przez Unię na podstawie Traktatów mają pierwszeństwo przed prawem Państw Członkowskich”, i to bez wyjątku dla „jakiegokolwiek wewnętrznego aktu prawnego”, wynika – z punktu widzenia uzurpacji autorów kwestionowanej zasady pierwszeństwa – wyłom w zakresie stosowania art. 195 ust. 1 Konstytucji RP, który można wyrazić słowami: „Jednakże w przypadku niezgodności między Konstytucją a pierwotnym lub pochodnym prawem unijnym sędziowie Trybunału Konstytucyjnego podlegają tylko prawu unijnemu”.

E.9. Porównanie treści zasady pierwszeństwa proklamowanej w Deklaracji nr 17 z treścią regulacji konstytucyjnej prowadzi zatem do wniosku, że ta pierwsza idzie o wiele dalej i w swych istotnych elementach nie da się pogodzić z wzorcem konstytucyjnym. Jest tak w szczególności dlatego, że Deklaracja nr 17 domaga się od wszystkich organów Rzeczypospolitej Polskiej stosowania norm unijnego prawa pierwotnego i pochodnego bez względu na ich zgodność z Konstytucją RP, a w przypadku kolizji normy pierwotnego lub pochodnego prawa unijnego z polską normą konstytucyjną każe zawsze i bezwzględnie przyznawać pierwszeństwo tej pierwszej.

E.10. Ubocznie można zauważyć, że obowiązywanie zasady pierwszeństwa o treści proklamowanej w Deklaracji nr 17, czyli w wersji o wiele bardziej radykalnej niż według Konstytucji RP, bynajmniej nie jest konieczne do rzetelnego, zgodnego z art. 9 Konstytucji i art. 4 ust. 3 TUE wywiązywania się przez Polskę z jej międzynarodowych zobowiązań w sprawach integracji europejskiej. Radykalnie rozumiana zasada pierwszeństwa nie jest prawną implikacją cytowanych unormowań, lecz jest konstrukcją ideologicznie nacechowaną, służącą forsowaniu tendencji eurofederalistycznych i zdobywaniu przez niemające demokratycznego mandatu instytucje zaliczane do „eurokracji” pozycji de facto autonomicznej i nadrzędnej wobec państw członkowskich.

 

Załączniki: lista posłów popierających wniosek

+ 6 odpisów wniosku

 

 

 

 

                                  Załącznik nr 3 (str.70-73)

 

 

NOWE INICJATYWY POLONIJNE

 

Open letter to the President of the United States of America

 

Dear Mr. President,

          We, the undersigned members of the North American Polish community, recognize the need for health care reform.  However, we are deeply concerned about the public funding option for abortion contained in the current legislation. We urge you to veto any legislation containing public financing of abortion.

          First of all, including the public funding option threatens to derail any health care reform because it presents an easy target for the enemies of the current administration and its allies in Congress.  By focusing on the abortion, it will be easy to discredit the whole project by tarring it as extremist.

          Second, publicly funded abortions violate the rule of choice, as they would force every single taxpayer to participate in a procedure that most of us find horrifying. No one should be required to pay for or participate in abortion.

          Third, killing, including abortion, violates natural law upon which American society is grounded.

          Fourth, the killing of the unborn is one of the most repugnant forms normalizing violence in our society.

          Finally, you promised us change, which would lead to unity and not division. Eliminating the longstanding and widely supported federal restrictions on abortion funding will divide American society unnecessarily.  Why then champion a divisive cause that most Americans recoil from?  Why support a controversial issue that threatens to doom the entire health reform project?

          We, therefore, strongly encourage you to abandon the public funding option.

 

Ava Bak

Spokesperson

Committee on Current Affairs/Komitet Spraw Bieżących

1/ Urszula Klingenberg, Polish American 

     Journalist, Minnesota

2/ John Radzilowski, Ph.D., Alaska

3/ Victoria Polansky, New Jersey

4/ Adam Bak, New York

5/ Janusz Zastocki, New York

6/ Ludwik Wnekowicz, New Jersey

7/ Christopher T. Nowotarski. Illinois

8/ Longinus Smyrgala, New York

9/ Ryszard Bak, New York

10/ Bogdan Debek, New York

11/ Edward Dusza, Wisconsin

12/ Sr. Jadwiga Zaremba, New Jersey

13/ Zbigniew Semczyk, New York

14/ Katarzyna Orzech-Russell, Pennsylvania

15/ John D. Czop, New Jersey

16/ Sr. Emilia Jamroz, New Jersey

17/ Sr. Anatolia Kopec, New Jersey

18/ Sr. Ursula Trela, New Jersey

19/ Maria Chyclak, New Jersey

20/ Krystyna Zaremba, New Jersey

21/ Sr. Philomena Nowicka, New Jersey

22/ Adam Stepien, New Jersey

23/ Mariusz Szajnert, Michigan

24/ Margaret Rogoyska, Virginia

25/ Jacek Marczynski, Virginia

26/ Anna Franzen, Graphic Artist, Minnesota

27/ Jason Franzen, Polish Community Activist, Minnesota

28/ Chris Kulinski, President, East European Cultural

      Society, Wisconsin,

29/ James Mnichowicz, Vice President,

      East European Cultural Society, Wisconsin,

30/ Diane Anderson, Secretary, East European Cultural

      Society, Wisconsin,

31/ Chris Kolasa, Treasurer, East European Cultural

      Society, Wisconsin,

32/ Msgr. Daniel J. Plocharczyk, Connecticut

33/ Thaddeus C. Radzilowski, Ph.D., President,

       The Piast Institute, Michigan

34/ Ursula J. Armstrong, Polish-American, Minnesota

35/ Roman Korzan, Polish-American Community Activist,

      Maryland

36/ Slawomir Korzan, Polish-American Community

      Activist, Maryland

37/ John Armstrong, Minnesota

38/ Tadeusz Szewczyk, New Jersey

39/ Anthony A. Kajencki, West Wirginia

40/ Arlene Wisniowski, New Jersey

41/ Jan Rutkowski, New Jersey. 

 

*   *   *

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                                         Załącznik nr 4

 

Prof. Roamulad Szeremietiew,

b. wiceminister Obrony Narodowej

NEXT, czy jednak NEXT

 

            W 1998 r. ukazała się w USA książka "The Next War”. Napisali ją Caspar Weinberger, były minister obrony w rządzie prezydenta Ronalda Reagana, i Peter Schweizer, znany amerykański komentator polityczny, autor książki Victory o kulisach finansowania polskiej opozycji przez amerykańskie służby tajne w latach PRL. W 2008 r. ukazała się inna książka - "The Next 100 Years: A Forecast for the 21st Century”. Jej autorem jest politolog George Friedman. Obie książki ukazały się też w Polsce. Pierwszą pod tytułem „Następna wojna światowa” w 1999 r. wydało wydawnictwo Albatros. Drugą jako „Następne 100 Lat. Prognoza na XXI Wiek” wydała w październiku 2009 r. oficyna AMF Plus, z kuszącym polskiego czytelnika podtytułem „Mocarstwo nad Wisłą”. Obie książki kreślą wizje przyszłości naszego kraju, bardzo różniące się wizje - dodajmy.

            Weinberger i Schweizer kreślą czarny scenariusz: Przedstawia on m.in.: inwazję Korei Północnej na Południową i Chin na Tajwan, objęcie władzy w Rosji przez dyktaturę, zajęcie Europy Zachodniej przez armię rosyjską, poprzedzone inwazją na Polskę i atakiem nuklearnym na wojska NATO, wojnę Japonii z sąsiadującymi z nią państwami rejonu Pacyfiku oraz USA z Iranem i Meksykiem. W tym scenariuszu Polska zostaje zmieciona z powierzchni Europy potężnym uderzeniem rosyjskich dywizji. W polskiej recenzji książki można przeczytać, że: „Zamieszczone opisy przebiegu wydarzeń tchną autentyzmem, dzięki dostępowi autorów do wiedzy na temat najnowszych technologii wojskowych, prognoz demograficznych, psychologicznych portretów przywódców państw i analiz sytuacji politycznej w różnych krajach świata. Autorką przedmowy do książki jest była premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher.”

            Inaczej widzi przyszłość Polski profesor Friedman. W jego prognozie, optymistycznej dla USA, szczególne miejsce przypada Polsce. Scenariusz Friedman’a przewiduje, że wiek XXI będzie czasem wzrostu pozycji Stanów Zjednoczonych, osłabienia Rosji, Niemiec, Francji i Chin i pojawienia się nowych potęg światowych, jak Japonia, Turcja i... Polska. A polski recenzent pisze o książce: „Napisana z wielkim wyczuciem i zmysłem analitycznym, który przyniósł George’owi Friedmanowi sławę uznanego eksperta w dziedzinie geopolityki i prognozowania, książka ‘Następne sto lat’ przedstawia fascynującą wizję tego, co nas czeka.”

No to co nas, Polaków, czeka?

            W październiku 2008 r. polskie media informowały, że grupa analityków wspierających amerykańskich Republikanów ostrzegała - w najbliższym czasie Rosja zechce odbudować swoje imperium, a USA pod rządami Baraka Obamy nie będą w stanie temu zapobiec. W prognozie amerykańskich ekspertów, przewidziany był atak na Polskę. Podkreślano, że Obama będzie spolegliwy wobec Rosji, gdy ta zacznie zajmować kolejne postkomunistyczne państwa – Polskę, Węgry, Czechy i Bułgarię. Nie będzie odpowiedzi militarnej ze strony USA. NATO potępi rosyjskie ataki, ale nie dojdzie do wysłania wojsk do obrony Europy Środkowo – Wschodniej. Polski komentator relacjonując powyższe prognozę zalecał  „sporą dozę dystansu.” I wskazywał – „W zasadzie, trudno ją uznać za coś innego, niż przedwyborcza propagandę, i to dosyć bezczelną.”

            Kwestia bezpieczeństwa Polski wróciła jednak w tym samym czasie w wypowiedzi dowódcy sił NATO w Europie generała Johna Craddock’a, który uznał, że po rosyjskiej inwazji na Gruzję Sojusz powinien przygotować plany postępowania w przypadku ataku wojsk rosyjskich na kraje bałtyckie lub Polskę. Generał uważał, że w natowskich „contingency plans” powinny się znaleźć gwarancje zbrojnej reakcji NATO na taki atak. Trudno uznać generała za kogoś niedoświadczonego, nieodpowiedzialnie oceniającego zagrożenia.

            We wrześniu 2009 r. odbyły się wielkie białorusko – rosyjskie manewry tuż przy granicy z Polską. W tych ćwiczeniach Polskę ćwiczący Rosjanie obsadzili w roli agresora! W tym samym wrześniu, dodajmy 17-go września, rząd amerykański poinformował Warszawę o rezygnacji z budowy elementów tzw. tarczy antyrakietowej na terytorium Polski. W listopadzie minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski podjął interwencję w NATO. Media informowały, że dla Polski największym problemem pozostaje brak wojskowych planów przyjścia przez zachodnich sojuszników z pomocą naszemu krajowi w razie ataku. Anonimowy polski wojskowy mówił dziennikarzowi – „Nie wiemy, którędy ma przebiegać linia obrony Polski przez NATO, jakie mają być zadania poszczególnych zachodnich dywizji”. I dodawał. "Takie plany sztaby wojskowe NATO mogą opracować, tylko jeśli zapadnie w tej sprawie polityczna decyzja przywódców". Z dyplomatycznych źródeł w Waszyngtonie wynikało, że sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych Robert Gates miał zachęcać członków NATO do przyjęcia planów obrony Europy Środkowo-Wschodniej, czemu miały być przeciwne głównie Francja i Niemcy.

            Czytam wywiad z ministrem Klichem („Nie żałuję tarczy”, Newsweek, 29.11.2009). Minister pytany o brak „contingency plans” (natowski plan obrony Polski) odpowiada: „To jeden z mitów”. Dziennikarz zdziwiony: „NATO ma takie palny? ”. A szef resortu obrony odpowiada: „...mogę potwierdzić z całą odpowiedzialnością, że NATO dysponuje planami na wypadek agresji na Polskę. Obecnie odbywa się ich uaktualnianie.”  Nie wiadomo więc dlaczego minister Sikorski molestował kwaterę NATO w tej sprawie. Czy generał Craddock nie wiedział co mówi?

            Dowiadujemy się też, że minister Klich „nie żałuje tarczy” bowiem po roku 2018 będą w Polsce zainstalowane rakiety SM-3, element „o wiele bardziej wartościowy niż wcześniejsza tarcza”. Rzeczywiście, baza w Redzikowie miałaby wyrzutnie do zwalczania rakiet dalekiego zasięgu. Ze względów operacyjnych użyteczność systemu przechwytującego rakiety krótkiego i średniego zasięgu jest dla nas wyższa. Jednak planowane do umieszczenia w Polsce rakiety SM-3 mają być na wyrzutniach mobilnych. To oznacza, że można je będzie łatwo do nas wprowadzić i równie łatwo stąd wycofać. Natomiast stacjonarna baza w Redzikowie stanowiłaby stały i trwały element amerykańskiej struktury obronnej. W tym przypadku to w interesie USA byłoby zagwarantowanie bezpieczeństwa swojej bazie, a więc także i Polsce. Tak więc stacjonarne wyrzutnie dalekiego zasięgu, operacyjnie mniej użyteczne, byłyby  elementem poprawiającym bezpieczeństwo Polski w wymiarze strategicznym. Nie trzeba przekonywać, że poziom strategiczny ma większe znaczenie niż operacyjny. Jak żart trzeba też potraktować informację, że obronę powietrzną Polski wzmocni jedna bateria rakiet „Patriot” (po 2012 r.). Niemcy, kraj terytorialnie porównywalny z Polską, ochrania siedem dywizjonów rakiet Patriot - każdy dywizjon liczy kilka baterii.

          Jeśli więc odwołamy się do wizji przyszłości Polski kreślonej przez Weinbergera i Friedmana możemy stwierdzić, że bliższy realiów ciągle wydaje się być były minister obrony prezydenta Reagana. Szkoda, bowiem wizja „mocarstwa na Wisłą” jest dużo sympatyczniejsza.

PS. Polecam http://www.radiownet.pl/radio/wpis/1775/

wtorek, 01 grudnia 2009, romualdszeremietiew

 

Komentarze

Gość: Bacz, 193.24.200.167

2009/12/02 13:19:32

Według mnie - wojny nie będzie.
Wojna się w dzisiejszych czasach nie opłaca.
Jednak Polska powinna dmuchać na zimne i zorganizować taką armię partyzancką, żeby było dla wszystkich potencjalnych agresorów jasne, że każda okupacja Polski wyjdzie im bokiem.
Pisałem:
www.niepoprawni.pl/blog/404/wojny
www.niepoprawni.pl/blog/404/armia-partyzancka
Pozdrawiam
Bacz

-

Gość: Andy, nat2-11.ghnet.pl

2009/12/03 10:51:55

Szanowny Panie Romualdzie - moje pytanie jest z kategorii upewniających się, ale... czy Pan naprawdę spodziewa się, że w najbliższej dekadzie czeka nas inwazja rosyjska na Polskę (i inne kraje niegdyś przez ZSRR podbite)? Czy strategiczni partnerzy - czyli Rosja i Niemcy (kierownik polityczny UE) nie uzgodnili raczej podziału stref wpływów z Polską jako strefą buforową między nimi - a więc nie zajętą przez Rosję, a jedynie rozbrojoną, pozbawioną istotnego przemysłu i politycznego znaczenia?

-

Gość: Chris, net.security.pl

2009/12/03 11:50:41

W każdej sytuacji należy sobie zadać pytanie, czy dana rzecz/akcja się komuś opłaca i dlaczego?

Dlaczego niby Rosji miałaby się opłacać wojna (szczególnie jeśli wziąć pod uwagę faktyczny stan gospodarki i armii rosyjskiej. Czasy, w których zajęcie czyjejś ziemi dawało szansę na uprawę większej ilości buraków, dlatego też ziemia była cenniejsza niż ludzkie życie, mamy już chyba za sobą. Zarówno Polska, jak i Niemcy czy Rosja - mają całą masę nie do końca zagospodarowanych terenów, których i tak nie ma jak obecnie użyć (Niemcy mają problem wyludniania się byłej NRD - młodzi wyjechali "na Zachód", nikt nie chce zostawać w landach wschodnich i tam pracować, Polska ma "ścianę wschodnią", gdzie duże areały stoją odłogiem, bo ludzie wynieśli się do miast - istnieje nawet plan wzmożonego zalesiania tych obszarów, Rosja ma ciągle problemy z niestabilną gospodarką, znacząca część sprzętu ich armii pamięta czasy ZSRR, co przekłada się na o wiele mniejszą sprawność bojową niż w czasach ZSRR właśnie, do tego ma problemy z islamskimi ludami na południu i potencjalne zagrożenie Chin, które zresztą stale zwiększają swoją siłę i potencjał). O wiele bardziej wydaje mi się prawdopodobna inwazja Chin na Rosję, a następnie na Europę, niż Rosji na Polskę, czy kraje nadbałtyckie.

Wrócę do mojego pytania - co się komu opłaca? Ja bym raczej zastanowił się, komu i dlaczego opłaca się jątrzenie pomiędzy Polakami i Rosjanami, czy Polakami i Niemcami? Kto stara się tak manipulować, aby rozgrzebywać stare rany?

Nie ma obecnie w Europie bardziej pacyfistycznego kraju (i - żeby było śmieszniej - wojska) niż obecne Niemcy. Ostatnią rzeczą, jaka potrzeba jest obecnie właśnie Niemcom jest wojna - jakakolwiek. Nawet w sprawie Afganistanu, w Niemczech żartuje się obecnie, że lepiej, żeby walczyli tam Polacy, bo Polacy lubią bić się za "wolność naszą i waszą", a my - Niemcy - po prostu pracujmy i uczmy się, bo na wojnę nie mamy ani ochoty, ani środków, tym bardziej, że wchłanianie NRD doprowadziło prawie do bankructwa państwo Niemieckie. Dodam jeszcze, że w ostatnich latach (od upadku rządu PiS), w Niemczech bardzo znacznie poprawia się opinia o Polsce i Polakach. W Nadrenii mawia się "pracuje solidnie, jak Polak" (a nie "Polak to pijak, głupek i nierób". Więc może szukajmy pozytywów i tego co nas łączy z innymi narodami, a nie zastanawiajmy się, przeciwko komu mamy obrócić nasze karabiny i działa, bo to nie są lata 30-te XX wieku, tylko koniec pierwszej dekady wieku XXI.

-

Gość: Rafał B., host-217-172-252-11.lodz.mm.pl

2009/12/03 21:36:02

Panie Romualdzie.

Obejrzałem Pański wywiad dla Skowrońskiego. Bardzo sympatyczny. Ale z Pańskiego milczenia co do sprawców nagonki na Pana wnioskuję, że wypukali Pana Amerykanie, a Pan nie chce o tym mówić, żeby nie godzić w sojusze. Tzn. żeby nie dawać pretekstu do antyamerykanizmu. Prawda?

-

romualdszeremietiew

2009/12/04 23:59:26

"Dlaczego niby Rosji miałaby się opłacać wojna"
Skoro istnieją na arenie międzynardowej różne sprzeczne interesy, to także pojawiają się konflikty, spory i w skrajnej postaci wybuchają wojny.
Czy wojna z Gruzją jakoś Rosji opłaciła się? Rozważając więc kwestię bezpieczeństwa narodowego jako podstawę trzeba brać "czarny scenariusz", czyli, że wojna będzie się komuś opłacać. I na taką ewentualność mamy przygotować nasze wojsko. A jeśli wojny nie będzie? - wspaniale. Byłoby jednak marnie, gdyby założyć, że wojny nie będzie, a ona jednak będzie - nie sądzi Pan?

-

Gość: młody, static-62-233-204-250.devs.futuro.pl

2009/12/05 15:34:55

Panowie nie zapominajcie ze jesteśmy w UE w sumie to jest supermocarstwo tylko jeszcze spi i nie wiadomo kiedy sie obudzi i w tym jest cały problem. Obecny traktat troszke to zmieni ale to stanowczo za mało.

-

Gość: , ool-457d5b25.dyn.optonline.net

2009/12/05 18:07:16

Dlaczego niby Rosji miałaby się opłacać wojna?
Najlatwiejsza odpowiedz bylaby, ze gdyby nie Polska, to strategiczny sojusz Schroeder-Putin, pozniej Merkel-Putin szedlby w najlepsze, ropa plynelaby razniej niz Wisla, a Europa byla pacyfikowana szybciej niz Polska, bo Polacy maja doswiadczenie w ruchu oporu, Europa duzo gorsze. Mozna tez spojrzec z perspektywy psycho-geo-politycznej. Niemcy i Rosja to sa dwa imeprialiazmy, ktorych nie da sie oswoic, wspolgraja dopoki nie spacyfikuja Polski, poczem za chwile z przyjaciol staja sie wrogami i wtedy stanowia zagrozenie dla reszty swiata. Z tej konstrukcji, byc moze historiozoficznej, moze wynikac konkluzja, ze istnienie Polski nie dosc za zapobiega duzej awanturze, od ktorej rozpoczela sie II wojna 1-17 IX 1939 r., to takze zapobiega jeszcze wiekszej awanturze, mozliwemu ... zniszczeniu Niemiec (co sie zdarzylo), a moze nawet i Rosji (co sie moze zdarzyc).
Kresowiak

-

Gość: , ool-457d5b25.dyn.optonline.net

2009/12/05 18:18:42

Wysluchalem znakomitego wywiadu jaki przeprowadzil Krzysztof Skowronski z ministrem Romualdem Szeremietiewem - www.radiownet.pl/radio/wpis/1775/ - znakomity. Komu zalezalo, by procesy zbrojen Wojska Polskiego byly powstrzymane w 2001 r.? Mysle, ze to byla istotna dywersja antypolska z udzialem niestety samych Polakow wciagnietych przez kilka agentur. Minister Szeremietiew nie moze mowic, bo to jest otoczone tajemnica panstwowa, ale czy tajemnica panstwowa moze szkodzic Polsce? Swietne jest przedstawienie zagrozen bezpieczenstwa Polski oraz srodkow zaradczych, to skandal ze Polska nie wykorzystuje rad ministra Szeremietiewa. Zgadzam sie z ministrem Szeremietiewem, ze Macierewicz zle rozegral WSI, ze nie powinno to byc publiczne i w tym sensie jednak szybko sie nauczono na bledach utajniajac drugi aneks, ale mozna go utajnic tak by byl bezrobotny, co sie obecnie dzieje oraz tak, by jednak pracowal, co mysle, ze lezy w interesie Polski.
Odys z Soplicowa

 

xxxx


 

_______________

[1] Dziennik Urzędowy Unii Europejskiej 2007/C 306/01. W dniu sporządzenia niniejszego wniosku Traktat z Lizbony i dokumenty towarzyszące nie były jeszcze ogłoszone w Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej. Wobec zakończenia procesu ratyfikacyjnego we wszystkich państwach stronach Traktatu (fakt notoryjny) ogłoszenie w Dzienniku Ustaw zapewne nastąpi niebawem.

[2] W całym wniosku oznaczenia cyfrowe bez nawiasów kwadratowych odnoszą się do nowej numeracji artykułów w obu traktatach zmienionych Traktatem z Lizbony, ustalonej w załączniku wymienionym w art. 5 tegoż Traktatu. Wersje skonsolidowane obu zmienionych traktatów: Dziennik Urzędowy Unii Europejskiej 2008/C 115/01. W petitum oznaczenia cyfrowe w nawiasach kwadratowych odnoszą się do numeracji tymczasowo przyjętej w odpowiednim artykule (art. 1 lub art. 2) Traktatu z Lizbony.

_______________

[3] Deklarację tę ogłoszono dwukrotnie (w identycznym brzmieniu) w Dzienniku Urzędowym Unii Europejskiej:
C 2007/C 306/256 oraz 2008/C 115/344. Oznaczenie Aktu końcowego opiera się tu na drugim z przytoczonych źródeł.