Krzysztof Zagozda,

Partie prawicowe wobec elektoratu patriotycznego
w przededniu kryzysu gospodarczego


Wiele można by mówić o mentalnych i emocjonalnych deformacjach społeczeństwa polskiego w odniesieniu do postrzegania rzeczywistości politycznej, skutkujących stale malejącym zainteresowaniem sprawami publicznymi oraz dramatycznie niskim stopniem poczucia odpowiedzialności za państwo i narodową wspólnotę. Taki stan rzeczy konserwuje wyklarowany po 1989 roku układ sił politycznych, który jest gwarantem ciągłości liberalno-kosmopolitycznych rządów w naszym kraju. Nie oznacza to wcale, że w Polsce nie ma elektoratu kierującego się w swoich politycznych wyborach silnie emocjonalnym patriotyzmem i zorientowanego na zmianę systemu sprawowania władzy. Wprost przeciwnie. Taki elektorat wciąż istnieje i w sprzyjających okolicznościach mógłby zagwarantować parlamentarną większość partii spoza „układu”.

I właśnie ten „układ”, powszechnie nazywany okrągłostołowym, od początku doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedząc, że niemożliwe jest szybkie i całkowite spacyfikowanie osadzonego w tradycji patriotyzmu Polaków, postanowił go skutecznie kanalizować poprzez powoływane w tym celu byty polityczne. Prawdziwym majstersztykiem mógł okazać się projekt zaadoptowania w naszym kraju systemu dwupartyjnego, osadzony na pozornym sporze pomiędzy Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością. Jego autorzy nie docenili jednak siły prawicowego elektoratu, który – kierowany patriotyzmem i dobrą wiarą – dał władzę PiS-owi oraz Lechowi Kaczyńskiemu, przeznaczonym w projekcie do odgrywania roli opozycji parlamentarnej. Postawił ich tym samym w bardzo niekomfortowej sytuacji w perspektywie planowanych kolejnych ograniczeń suwerenności Polski na rzecz Unii Europejskiej.
Dla choćby szczątkowego zachowania mitu partii konserwatywno-prawicowej PiS doprowadził do nowych wyborów parlamentarnych, których skutkiem stało się zmarginalizowanie – nieroztropnie garnących się do władzy – Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony RP. Najważniejsze jednak było to, że w parlamencie zaistniał układ sił planowany dwa lata wcześniej: z rządzącą liberalną i jawnie proeuropejską Platformą Obywatelską oraz z rzekomą opozycją w postaci Prawa i Sprawiedliwości. Nie zdecydowano się na pozbawienie Lecha Kaczyńskiego władzy prezydenckiej, choć i reakcję na taki krok testowano w społeczeństwie. Tak więc projekt systemu dwupartyjnego, mimo że z perturbacjami i koniecznymi modyfikacjami, jest do dziś dość skutecznie wdrażany w życie.

Nie wszystko dało się przewidzieć z perspektywy Warszawy, a już na pewno nie kryzys w gospodarce światowej, który lada chwila ujawni silne wzmocnienie państwowych i narodowych egoizmów. Mitem okaże się deklarowany solidaryzm wewnątrz Unii Europejskiej, której konstrukcja coraz wyraźniej podporządkowana będzie realizacji interesów niemieckich. Nawarstwienie się sytuacji krytycznych sparaliżuje dotychczasową mobilność Brukseli i gospodarczo pozostawi co biedniejsze kraje unijne własnemu losowi. Załamanie się rynków wewnętrznych wywoła niepokoje społeczne już obserwowane w kilku państwach należących do wspólnoty. Trudno sobie wyobrazić, by ominęły one Polskę. Na fali niekontrolowalnego niezadowolenia z drastycznie pogarszającego się poziomu życia z pewnością podnoszone będą postulaty natury politycznej. Stąd już tylko krok do wyłonienia się prawdziwie niezależnych ośrodków aktywności społecznej o patriotyczno-narodowej proweniencji, które mogą zachwiać dotychczasowym, mozolnie budowanym okrągłostołowym status quo. „Układ” nie ma zbyt wiele czasu, by na taką ewentualność się przygotować. Zaistniała pilna potrzeba zafunkcjonowania na naszej scenie politycznej podmiotu deklarującego eurosceptycyzm i konserwatywną aksjologię, kanalizującego nastroje społeczne.

Przed „układem” stoją zatem dwie możliwości: uwiarygodnienie definicyjnie do tego przygotowywanego Prawa i Sprawiedliwości albo zainicjowanie nowego bytu partyjnego. Prób realizacji pierwszej z tych opcji można by dopatrywać się w tych wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego i Ludwika Dorna, w których – choć na razie rozłącznie – mówią o potrzebie odnowy wizerunku PiS oraz jednoczeniu szeroko rozumianej prawicy pod jego przywództwem. Dodatkowym atutem tej ewentualności jest silny związek PiS-u z NSSZ Solidarność. W dobie przewidywanych protestów pracowniczych alians taki byłby trudny do przecenienia. Pytanie tylko, ile wiarygodności w oczach Polaków zachował jeszcze ten kierowany przez Janusza Śniadka związek zawodowy? Czy aby nie jest już powszechnie postrzegany jako listek figowy służący interesom gnębiącego Polskę „układu”? Słabością partii Kaczyńskich są bez wątpienia jej działacze. Wielu z nich straciło entuzjazm oraz zaufanie do swoich liderów po oddaniu władzy Platformie Obywatelskiej i utracie państwowych synekur. Czy zbliżający się kongres partii będzie w stanie ich zdyscyplinować i położyć kres początkom anarchii? I wreszcie przed „układem” stoi pytanie najważniejsze: czy Jarosławowi Kaczyńskiemu i kierowanemu przez niego Prawu i Sprawiedliwości jeszcze raz zawierzy prawicowy elektorat? Wszak już wiele razy zawiódł się on na swoich dotychczasowych wybrańcach, a ślepa miłość łatwo przerodzić się może w bezkompromisową nienawiść.

Jeśli rzeczywistość zweryfikuje te wątpliwości na niekorzyść PiS-u, pozostanie do rozegrania opcja druga, osadzona na osobie Declana Ganleya. Ten irlandzki milioner zyskał sobie sympatię polskich patriotów po tym, jak stał się spiritus movens odrzucenia konstytucji UE przez mieszkańców zielonej wyspy. Budowany wokół niego projekt polityczny okazuje się niezwykle atrakcyjny dla wielu ugrupowań prawicowych i centroprawicowych. Silne ciążenie ku niemu obserwujemy nie tylko u tych polityków, którzy poznali już smak władzy, ale i u tych zachowujących jak dotąd polityczne dziewictwo. Spierać się można o powody tego stanu rzeczy. Choć w niektórych przypadkach mogą one mieć genezę ideową, tym niemniej świadczą o sporej politycznej naiwności. Trudno bowiem przypuszczać, by Declan Ganley – jako entuzjasta Unii Europejskiej – godził się na finansowanie inicjatyw wspierających polską suwerenność polityczną i gospodarczą, a tę przecież mają na ustach nasi konserwatywni politycy. Jedynym jak dotąd środowiskiem patriotycznym głośno odcinającym się od sformalizowanej współpracy z Ganleyem jest środowisko ProPolonia.pl, którego oświadczenie w tej sprawie spotkało się z powszechnym ostracyzmem działaczy prawicowych.

Trudno dziś wyrokować, która z opcji kanalizowania nieuchronnego wzrostu nastrojów niezadowolenia z sytuacji społeczno-politycznej i gospodarczej będzie w najbliższym czasie realizowana. Jest wielce prawdopodobne, że postępować będą obie równolegle aż do momentu przejęcia przez „układ” pełnej kontroli nad sytuacją. Rozgrywkę tę z pewnością wesprą dyspozycyjne media, w których sztandarową niezależność praktycznie mało już kto wierzy. Po tej samej stronie barykady staną też wszyscy ci, którzy wiele mogliby stracić na przywróceniu w Polsce normalności: PRL-owscy utrwalacze „władzy ludowej”, biznesmeni uwłaszczeni na majątku narodowym oraz sprzedajni politycy i urzędnicy administracji państwowej i samorządowej. „Układ” pozostaje silny i zwarty. Ale czy to wystarczy do zwycięstwa nad Polakami?
 

[RETURN]