WP.: Co działo się po 17.09.1939, dzieje się do dziś, ich
pomiot u władzy.
Zadeptywacze - Napaść ZSRS na Polskę Sowiecki „Piemont” we Lwowie był
poletkiem doświadczalnym. Ci, którzy zdali egzamin z kolaboracji, zostali
zarządcami w PRL (Dr Bohdan Urbankowski) - „Niemiec zabije tylko nasze ciała,
Rosjanin – dusze” – słowa przypisywane Józefowi Beckowi okazały się w dużym
stopniu prorocze. Cieleśnie, materialnie udało się nam po II wojnie
zmartwychwstać, ale duchowo – nie. Na dłuższą metę skutki sowieckiego podboju
okazały się bardziej zabójcze, jeśli śmierć można stopniować. Nie znaczy to, że
niemieccy okupanci byli łagodniejsi. Byli tak samo bestialscy jak sowieccy.
Niemcy to bombardowanie Wielunia, wymordowanie jeńców – obrońców Poczty Polskiej
w Gdańsku, groby w Palmirach i krematoria w Auschwitz. Rosjanie zaś to masakra
obrońców Grodna, cztery deportacje, Katyń. I tysiące zadeptanych polskich mogił.
Ale niemiecka okupacja trwała kilkakrotnie krócej, nie była połączona z
wieloletnią indoktrynacją. Niemcy rządzili tylko poprzez fizyczny terror,
Rosjanie od etapu terroru fizycznego zdążyli przejść do terroru psychicznego i –
w przeciwieństwie do Niemców – potrafili stworzyć potężną sieć kolaborantów,
propagandzistów i kontrolerów opartą na agenturze, jaką były Komunistyczna
Partia Polski, a później Polska Partia Robotnicza. Na tej bazie stworzono,
mówiąc z rosyjska, łże-elity: wojskowe, gospodarcze, moralne i w dużym stopniu –
kulturowe. Gdzie jest armia, tam wcześniej czy później pojawiają się
prostytutki. Ale tylko Rosjanie oddali im władzę. Wcześniej były dwie nieudane
próby: w roku 1920 – Polska Republika Rad ze stolicą w Białymstoku, w 1939 –
strefa okupacji sowieckiej, którą jeden z ideologów stalinizmu, Henryk Szyper,
nazwał nawet „Lwowskim Piemontem”.
Pierwszą z tych prób zlikwidowały wojska Piłsudskiego, drugą przerwali Niemcy.
Ale po pokonaniu Niemców Rosjanie powrócili do swych planów i rozszerzyli strefę
okupacyjną na całą Polskę. „Pokolenie 17 września” – jeśli można wprowadzić taką
nazwę – oddało w niewoleniu własnego kraju nieocenione wprost usługi.
Funkcjonowało przez kilkadziesiąt lat. Jego potomkowie i wychowankowie działają
nadal. Dlatego zbrodnie sowieckie nie są w naszych sumieniach osądzane tak jak
niemieckie, zdrada na rzecz Sowietów nie jest uważana za zdradę, za nazwanie
starych agentów agentami grożą w III RP kary.
Obrazy krwią malowane
17 września. Miasteczko Dzisna nad Dźwiną. O świcie, korzystając z osłony mgły,
Sowieci przeprawiają się przez rzekę. Przewodnikiem jest niejaki Szulman, syn
właściciela sklepu bławatnego, komunista. Rosjanie atakują strażnicę Korpusu
Ochrony Pogranicza, zaskoczenie jednak się nie udaje. Kilkakrotnie mniej liczni
Polacy podejmują walkę. Bronią się wiele godzin, zaczyna brakować amunicji.
Połowa obrońców poniosła śmierć, części udało się wycofać. Dowodzący obroną por.
Adam Domaniewski został ranny i wzięty do niewoli. Zabitych Polaków Rosjanie o
dziwo pochowali – i zadeptali miejsce pochówku. Tak samo kiedyś zadeptywano
partyzantów z Powstania Styczniowego. Potem trwał kilkugodzinny bój o
miasteczko. Do żołnierzy KOP dołączyli policjanci, także uczniowie gimnazjum.
Orlęta z Dzisny, o których historia zapomniała. Dowodził podporucznik rezerwy,
miejscowy nauczyciel Zygmunt Girgowicz. Ranny, również dostał się do niewoli. I
Domaniewski, i Girgowicz zostaną zamordowani w Katyniu.
Strażnica Kopciowo, również nad Dźwiną. Kilku Polaków broni się przed kompanią
NKWD kpt. Zorina liczącą 90 ludzi. Gdy amunicja zaczęła się kończyć –
postanowili odskoczyć. Odwrót osłaniał erkaemista sierż. Marek Pietrzak. Podobno
zabił aż 26 żołnierzy wroga. Po wystrzelaniu amunicji rzucił się z szablą na
Sowietów – otoczyli go w kilkunastu i zakłuli bagnetami. Z wściekłością dźgali
nawet martwego. Z wściekłością i strachem.
I jeszcze ten dziwny przypadek: Biała Strażnica (otynkowana na biało) w
Szapowałach koło Rakowa. Przewaga atakujących Rosjan znów kilkakrotna. Ich
dowódca czołga się w kierunku okna strażnicy, by wrzucić granat. W tym momencie
atakuje go pies. Zaczyna się szamotanina, granat eksploduje, człowiek i pies
giną. Sowieci się cofają. Zdobędą Białą Strażnicę dopiero, gdy nadjadą czołgi.
Obroną placówki dowodził kpr. Niedzielski – zginął. Tu także zabitych Polaków
zadeptano.
Ludobójstwo na polach bitew
Trupy najłatwiej ukryć wśród innych poległych. Sowieci popełniali ludobójstwo
wprost na polach bitew. To ich wkład w sztukę wojenną.
Szosa pod Kostopolem, 21 lub 22 września. Sowieci prowadzą polskich jeńców.
Około 200 oficerów, za nimi Policja Państwowa i około 2 tys. żołnierzy. W pewnym
momencie pada rozkaz, by siadać na poboczu i „otdychat’” (odpoczywać). Siadają
śmiertelnie znużeni. Tymczasem szosą nadjeżdżają samochody. W kolumnie ustawiają
się naprzeciw jeńców. Pierwszy naprzeciw końca kolumny, ostatni naprzeciwko
czoła. Pada rozkaz, by wstać. Podnoszą się i nagle słyszą salwy. Kilkadziesiąt
niewidocznych w pierwszej chwili pulomiotów umieszczonych na samochodach strzela
z bliska w ich twarze, piersi, brzuchy… Ocalało tylko kilkunastu – rzucili się w
stronę strzelających, przeczołgali się pod samochodami na drugą stronę szosy i
dobiegli do pobliskiego lasu. Przez ponad pół wieku milczeli – jak milczał autor
tej relacji Edmund Zaremba. Po prostu się bał.
I jedna z ostatnich scen: Niemirówek na Lubelszczyźnie. Nocą z 26 na 27 września
wkraczają Sowieci. Zaskakują nocujący tu oddział podchorążych. Chłopaków
powiązano drutem kolczastym, ustawiono niby stogi zboża i obrzucono granatami.
Przypomniane tu wydarzenia łączy jedno: polska literatura nie poświęciła im ani
linijki. Obrońcy Westerplatte doczekali się wiersza Konstantego Ildefonsa
Gałczyńskiego, Antoni Słonimski napisał „Alarm dla miasta Warszawy”, Wojciech
Żukrowski – „Śpiew kanonierów”. Rok 1939 ma całą antologię. Ale tylko zachodni
front. A przecież we Lwowie i Wilnie przebywało wówczas kilkudziesięciu
literatów – uchodźców z Warszawy. Jedni uciekali od Niemców, drudzy – do Rosjan.
Ci drudzy to przeważnie lewicowcy omamieni sowiecką propagandą.
Twórczość lwowska
We Lwowie także powstawały wiersze. Niemal od pierwszego dnia okupacji. Poeci
drukowali je w… organie najeźdźców. (Od października 1939 r. nazywał się on
„Czerwony Sztandar”, ale pierwotny tytuł brzmiał „Słowo Żołnierza. Organ Zarządu
Politycznego Frontu Ukraińskiego”). Tutaj już 5 listopada Adam Ważyk zamieścił
wiersz „Do inteligenta uchodźcy”, w którym tak opisywał polski Wrzesień:
To stało się tak nagle, rozbite pociągi,
zdarte druty, na torach wydrążone leje,
zamiast wodzów – półgłówki, zamiast armii – włóczęgi,
widma nocą ciągnące, by skryć się, gdy zadnieje.
Stanisław Jerzy Lec, skądinąd autor pierwszego polskojęzycznego wiersza ku czci
Stalina, pisał o wojsku inaczej – ale mówił o armii zaborców:
Czerwona Armia – kraj pod bronią
szósta część globu – cały świat,
siła płynąca z serc ku skroniom
płonąca krwią ku chwale Rad.
Swoistym rekordzistą okazał się Leopold Lewin, który w pierwszą rocznicę najazdu
pochwalił i rewolucję październikową, i najazd sowiecki na Polskę dokonany 22
lata później! Chyba nikogo nie zdziwią dwie dodatkowe informacje: pierwsza, że
Lewin był także twórcą hymnu UB, napisanego w 1954 roku, i druga, że
współpracował z SB, kryjąc się pod kryptonimem „L”. Był wzorcowym reprezentantem
„pokolenia 17 września”.
A kończąc wątek najazdu. W jego pierwszą rocznicę, we wrześniu 1940 r. polscy
pisarze w „Czerwonym Sztandarze” opublikowali „Poemat kolektywny ku czci
wyzwolenia”. Napisany był rzeczywiście zespołowo przez Srula Aszenberga, Piotra
Kożucha, Lucjana Szenwalda, Jurija Szkrumelaka, Adama Ważyka i Hersza Webera.
Również we wrześniu, dla uczczenia tego samego święta, do Związku Sowieckich
Pisarzy Ukrainy uroczyście wstąpili: Jerzy Borejsza, Tadeusz Boy-Żeleński, Jan
Brzoza, Leon Chwistek, Aleksander Dan, Zuzanna Ginczanka, Halina Górska,
Mieczysław Jastrun, Juliusz Kleiner, Stanisław Jerzy Lec, Leon Pasternak, Julian
Przyboś, Jerzy Putrament, Adolf Rudnicki, Włodzimierz Słobodnik, Elżbieta
Szemplińska, Lucjan Szenwald, Wanda Wasilewska, Stanisław Wasylewski, Adam
Ważyk, Bruno Winawer. Wstąpili i… nic. Nawet nie wypada wypominać. A gdyby
Aszenberg z Ważykiem napisali poemat z okazji utworzenia Generalnej Guberni?
Lewin – ku czci armii Hitlera? Lec – na cześć samego Hitlera? Nie obrażajmy
naszych literatów takimi podejrzeniami! Nikt u nas wierszy ku czci o k u p a n t
ów nie pisał, Rosjanie byli w y z w o l i c i e l a m i…
Ta asymetria ocen bierze się stąd, że rząd dusz objęli w Polsce ludzie z
„pokolenia 17 września”. Ci, którzy przeszli na stronę zadeptywaczy grobów. Oni
stali się propagandzistami, wytwórcami tej brudnej mgły, w której oparach żyjemy
do dzisiaj. Skąd jednak ta asymetria zachowań?
Gatki zamiast pancerza
Zauważyć trzeba, że służalczy pisarze nie stanowili elity II RP. To władza
sowiecka uczyniła z nich elitę. Owszem – byli krzykliwi, brak talentów
nadrabiali lewicowym radykalizmem. Byli niedowartościowani i próżni. Większość z
nich nie wierzyła w żadne wartości – ani religijne, ani patriotyczne, ani nawet
w wartość samej literatury. Nie mieli poczucia jakiejkolwiek misji, nie mieli
czemu być wierni. I to nowi
zaborcy wykorzystali. Pisarze, tacy jak: Zofia Kossak-Szczucka, Juliusz
Kaden-Bandrowski czy Antoni Gołubiew, także młodsi – pokolenie „Sztuki i
Narodu”, byli chronieni niejako pancerzem podwójnym: wartości patriotycznych i
religijnych. Wiedzieli, co to jest godność pisarza, nie wstydzili się słowa
„misja”. Poeci „lewicowi” tak naprawdę nie byli nawet lewicowi – może z
wyjątkiem Lecha Piwowara czy Władysława Broniewskiego, ci jednak wylądowali w
więzieniach. Tak zwani lewicowcy po prostu pozbyli się wartości uznawanych za
prawicowe, w przypadku Żydów – za syjonistyczne. A innych sobie nie przyswoili.
Nie mieli żadnego pancerza, woleli modne ciuchy, a czasem biegali w samych
gatkach – ale oczywiście postępowych. Wierząc tylko w dobra materialne, musieli
uznać , że wszystko jest na sprzedaż – razem z nimi. Sprzedawali się więc za
mieszkania, za przydziały żywności, za druk, za puste tytuły i za to, że nie
zostali zesłani.
Przypomnijmy, że sowiecka okupacja to także czas deportacji. Około półtora
miliona Polaków znalazło się w łagrach. Większość z nich nie wróciła. To nie
miejsce, by opisywać szczegółowo horror tych wywózek. Warto jednakże odnotować,
że między III a IV deportacją, w sierpniu 1940 r. polscy postępowi pisarze
rozegrali mecz z równie postępowymi aktorami. Mecz zaszczycił oberkat Ukrainy
Nikita Chruszczow. Na bramce stał Wasylewski (ten był jednak wtyczką podziemia),
do ataku poszedł Putrament, sędziował Boy. Podobno w naszej drużynie był Ważyk,
zapamiętany przez Szemplińską z powodu ogromnych gatek. Właściwie były to same
gatki i jakiś łepek nad nimi – wspominała po latach poetka. Najmłodszym zaś z
grających pisarzy był Szenwald, który zwrócił uwagę nie grą, lecz okrzykami ku
czci. Też był w czerwonych gatkach. W jakich gatkach i czy w ogóle wystąpił Jan
Śpiewak – trudno powiedzieć.
Bandycki „Piemont”
Ci, którzy stawali okoniem: Broniewski, Teodor Parnicki, Herminia Naglerowa,
Beata Obertyńska, Wacław Grubiński – zostali aresztowani. Metoda była więc we
wszystkich dziedzinach podobna: usuwanie autentycznej elity i zastępowanie
własną. Gorszą – ale to nawet lepiej dla zaborców.
Dla przykładu spójrzmy na politykę. Aresztowani zostali trzej dawni premierzy:
Leon Kozłowski, Leopold Skulski i Aleksander Prystor. Pierwszy, którego od
wykonania wyroku ocalił układ Sikorski – Majski, trafi po przygodach do Berlina,
zginie podczas bombardowania. Skulski zostanie zakatowany w twierdzy brzeskiej
lub łagrze, Prystor – na Butyrkach. Uwięziono obu braci Piłsudskiego – Jana i
Kazimierza; wywieziono prezydenta Wilna Wiktora Maleszewskiego, wiceprezydenta
Kazimierza Grodzickiego i wielu członków władz miejskich. Aresztowani zostali
także profesorowie Uniwersytetu Stefana Batorego: Stanisław Cywiński, Czesław
Czarnowski, Stanisław Kościałkowski i inni. Podobne aresztowania – na mniejszą
skalę z braku tak wielkich nazwisk – przeprowadzono we wszystkich większych
miastach. Oczywiście wykańczano także kadrę wojskową i urzędników państwowych,
nauczycieli i księży. Do łagrów – wbrew umowie – pognano obrońców Lwowa, potem
aresztowani zostali kolejni dowódcy Polskiej Organizacji Walki o Wolność: Marian
Januszajtis, Mieczysław Boruta-Spiechowicz, Zygmunt Dobrowolski; aresztowana
została dyrektor szkoły Sióstr Benedyktynek Maria Wierzyńska i jej uczennice…Na
miejsce niszczonej elity „produkowano” własną. Proces produkcji był podobny jak
w przypadku nowej elity literackiej. Na ogół wystarczała groźba kija i obietnica
marchewki. Dokonano – jak to określił sam Stalin – „pieriekowki dusz” i w ten
sposób stworzono „nowych”, czyli sowieckich ludzi. Nastawionych na dobra, ale
nie na wartości, zdolnych do konsumpcji i wydalania, lecz nigdy do poświęceń.
Pies ze strażnicy w Szapowałach był lepszym Polakiem od Borejszy i Putramenta.
To nowe pokolenie miało objąć władzę. Przypomnijmy więc najważniejsze nazwiska.
We Lwowie robił karierę Władysław Gomułka – przyszły sekretarz PPR; także
Aleksander Kowalski – późniejszy sekretarz Komitetu Warszawskiego PPR,
przewodniczący ZWM; również Janusz Zarzycki – jeden z peerelowskich szefów
Związku Młodzieży Polskiej, Głównego Zarządu Politycznego WP i wiceminister
obrony; Wiktor Grosz (Izaak Medres) – szef Informacji Wojskowej; także nadzorca
kultury – Jerzy Borejsza. Z pomniejszych zaś urzędników z lwowskiego chowu i
chlewu wywodzili się późniejsi ministrowie: oświaty – Stanisław Skrzeszewski
(przejściowo sprawy zagraniczne); kultury – Wincenty Rzymowski, propagandy –
Stefan Matuszewski; również dwaj wiceministrowie: spraw zagranicznych – Marian
Naszkowski, łączności – Henryk Baczko. We Lwowie zaczynali karierę dyrektor
szkoły partyjnej Roma Granas; szef wydawnictw wojskowych i szkolnych Adam
Bromberg; szefowa V Departamentu MBP (partie, organizacje wyznaniowe i
kulturalne) Julia Brystigerowa; ba, sam naczelny ideolog PRL Adam Schaff
rozpoczynał jako starszy agitator marksizmu-stalinizmu we Lwowie. Aleksander
Ford kierował filmem – wyrósł na szefa Czołówki Filmowej; Ida Kamińska, aktorka,
która kandydowała do sowieckich władz z ramienia Armii Czerwonej, stała się
zawodowym dyrektorem. A skoro mowa o ludziach kultury, dorzućmy jeszcze parę
„lwowskich” nazwisk: Erwin Axer, Aleksander Bardini, Roman Szydłowski, Paweł
Hoffman, Henryk Holland itd., itp. Pełna lista kolaborantów musiałaby być ta
długa jak rosnąca pod niemiecką okupacją folkslista. Sowiecki „Piemont” był
poletkiem doświadczalnym. Ci, którzy zdali egzamin z kolaboracji, zostali
zarządcami w Priwislańskim Kraju. Literaturą zaczęli dyrygować Borejsza z
Ważykiem i Putramentem, filmem – Ford z Toeplitzem, teatrem – Szydłowski z
Bardinim i Kamińską. Nadzorcą filozofii został starszy agitator Adam Schaff. Co
gorsza, z tej samej ekipy, z jej odrzutów, rekrutowała się późniejsza opozycja.
Jacek Kuroń, Karol Modzelewski czy Adam Michnik nie chcieli odrzucenia
materialistycznego państwa, chcieli tylko jego usprawnienia. Nie sprowadzili do
kraju żołnierzy Września i Powstania Warszawskiego – promowali powrót
partyjniaków odtrąconych z aparatu władzy i propagandy w roku 1968, dogadywali
się z cynicznymi liderami PZPR, których mianowali ludźmi honoru. Proces, który
rozpoczął się 17 września, był czymś więcej niż klęską i zmianą ekipy władzy.
Był czymś więcej niż zmianą władzy mądrej na sprytną, która, by się utrzymać,
musi dobierać sobie jeszcze podlejszych od siebie współpracowników. Idealizm II
Rzeczypospolitej został zastąpiony materializmem, a więc wiarą w siłę, w to, że
nie warto się za cokolwiek poświęcać, z jakiejkolwiek korzyści zrezygnować. Po
17 września w Polsce nastąpiła wymiana elity na jakościowo inną. Z duszami,
które nastawione tylko na świat materialny właściwie przestawały być duszami.
Były puste. Martwe.
WP.: Pomiot sowieckich "poputczyków" rządzi do dziś o czym
poniżej.
„Sowieci wkroczyli…” - Tysiące żołnierzy i oficerów Korpusu Obrony Pogranicza,
Wojska Polskiego, wspieranych przez ochotników, harcerzy, stawiło opór Armii
Czerwonej. Agresja Moskwy na Polskę – bez wypowiedzenia wojny i z pogwałceniem
międzynarodowych umów – była usankcjonowaniem podpisanego w sierpniu 1939 roku
na Kremlu przez ministra spraw zagranicznych Niemiec Joachima von Ribbentropa i
komisarza spraw zagranicznych ZSRS Wiaczesława Mołotowa niemiecko-sowieckiego
paktu o nieagresji. Na mocy podpisanych ustaleń oba państwa dzieliły się
zdobycznymi terytoriami, co dla Polski oznaczało faktycznie IV rozbiór. „Dziś o
godzinie szóstej rano armia sowiecka przekroczy granicę Polski na całej linii od
Połocka do Kamieńca Podolskiego” – zapewnił Józef Stalin niemieckiego ambasadora
w Moskwie nocą z 16 na 17 września 1939 roku. Natychmiast po spotkaniu na Kreml
został wezwany ambasador Rzeczypospolitej. Była trzecia w nocy, gdy Wacławowi
Grzybowskiemu wręczono notę: „Warszawa jako stolica Polski już nie istnieje (…).
Państwo polskie i jego rząd praktycznie przestały istnieć…”. Grzybowski
zdecydowanie odmówił przyjęcia noty, odpowiadając, że „suwerenność państwa
istnieje, dopóki żołnierze armii regularnej się biją”.
Stalin pije zdrowie Hitlera
Pomiędzy Berlinem a Moskwą istniały różnice w podejściu do dalszych losów
Polski. Niemcy byli skłonni do utworzenia niewielkiego, marionetkowego i
kadłubowego państwa polskiego. Sowieci chcieli całkowitej likwidacji II
Rzeczypospolitej i podzielenia się jej ziemiami wcielonymi w granice obu
zaborców. W czasie bankietu na Kremlu w nocy z 23 na 24 sierpnia 1939 roku po
zakończeniu niemiecko-sowieckich rozmów Stalin wzniósł toast: „Wiem, jak bardzo
naród niemiecki kocha swego Führera; dlatego pragnąłbym wypić za jego zdrowie”.
Tuż przed odlotem do Berlina von Ribbentrop powiedział: „Niemcom i Rosji
powodziło się dawniej zawsze źle, gdy żyły ze sobą w nieprzyjaźni, a dobrze, gdy
łączyła ich przyjaźń. Wczorajszy dzień był epokowy dla obu narodów. Führer i
Stalin opowiedzieli się za przyjaźnią”. Tej prawdy dowodzą relacje między Moskwą
i Berlinem już od kilku wieków, a dzisiaj jesteśmy świadkami jej odrodzenia. Dla
Polski ta przyjaźń oznaczała zawsze koniec niepodległości. Tak było też w 1939
roku. W Moskwie w kolejnym sowiecko-niemieckim traktacie znalazł się zapis, iż:
„obie strony nie będą tolerowały na swych terytoriach jakiejkolwiek agitacji
polskiej, która by dotyczyła terytoriów drugiej strony. Będą one tłumić na swych
terytoriach wszelkie zaczątki takiej agitacji oraz informować się wzajemnie o
zastosowaniu w tym celu odpowiednich środków”. Jesienią 1939 roku wschodnie
ziemie „byłej Polski” zostały „na wieczne czasy” włączone do Związku
Sowieckiego. Wszystkim obywatelom mieszkającym na tych terenach nadano
przymusowo sowieckie obywatelstwo. Odmawiający jego przyjęcia trafili do łagrów.
Sowiecki minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow oświadczył wtedy:
„Wystarczyło jedno mocne uderzenie na Polskę najpierw ze strony armii
niemieckiej, a potem zaś ze strony Armii Czerwonej, aby nic nie pozostało z
Polski, tego pokracznego bękarta traktatu wersalskiego”…
„Bijemy się uporczywie”
Tymczasem już o świcie 17 września do polskiego dowództwa zaczęły napływać
niepokojące depesze znad wschodniej granicy: „Od godz. 3 w rejonie Podwłoczyska,
Husiatyn, Załucze, jakieś oddziały nierozpoznane z powodu ciemności usiłują
przekroczyć granicę; walka z oddziałami KOP (Korpusu Obrony Pogranicza) trwa” –
meldował mjr Bieńkowski. „O godz. 4.20 rozpoznano w rej. Podwłoczyska oddziały
sowieckie” – donosił nieco później kpt. Fryzendorf. Pułkownik Marceli Kotarba
nadawał o szóstej rano: „Oddziały armii sowieckiej przekroczyły granicę polską.
Przewaga bardzo duża na wszystkich kierunkach. Bijemy się uporczywie…”.Taka
postawa nie zyskała jednak wsparcia nie tylko władz Rzeczypospolitej, ale także
– co szczególnie bolesne – Naczelnego Wodza Edwarda Rydza-Śmigłego, który wydał
kapitulancką dyrektywę: „z Sowietami nie walczyć”. Jeszcze przed jej
rozpowszechnieniem wśród części oficerów nie były rzadkie wypowiedzi wpisujące
się w jej ducha, co prof. Jerzy Łojek tłumaczył „już nie prowokacją, lecz nawet
sowiecką infiltracją niektórych ogniw polskiego dowództwa”. Jest zdumiewające,
iż bez względu na epokę Rosja zawsze mogła liczyć w wolnym świecie nie tylko na
swą agenturę, ale jakże licznych „poputczików” czy pożytecznych idiotów. Tak
było w XVIII i XX wieku. Nie brakuje ich też dzisiaj. Jedni podpisują gazowe
kontrakty, inni budują bolszewikom pomniki. Jutro być może zechcą je postawić
także agresorom z 17 września 1939 roku. Honor Polski uratowały tysiące
żołnierzy i oficerów Korpusu Obrony Pogranicza, Wojska Polskiego, wspieranych
często przez ochotników, harcerzy, którzy pozostawili wiele przykładów
bohaterstwa. To oni stawili opór blisko pół milionowi żołnierzy sowieckich (do
końca września ich liczba wzrosła do 1,5 miliona). W pierwszych godzinach
bronili się żołnierze Korpusu Obrony Pogranicza. Pod Grodnem sowiecki marsz
powstrzymali kawalerzyści 110. rezerwowego pułku ułanów, w którym walczył mjr
Henryk Dobrzański, późniejszy „Hubal”, oraz ułani rotmistrza Ryszarda
Wiszowatego. Przez trzy dni broniło się Grodno, gdzie żołnierzy wspierali
miejscowi uczniowie i harcerze, butelkami z benzyną podpalając sowieckie czołgi.
Wśród poległych był 13-letni Tadeusz Jasiński, symbolizujący najmłodszych
obrońców miasta. Pojmany i skatowany przez Sowietów został przywiązany do
wieżyczki czołgu atakującego polskie pozycje i zginął od kul. Gdy Naczelny Wódz
gen. Władysław Sikorski spotkał się z grupą obrońców Grodna, powiedział:
„Jesteście nowymi Orlętami. Postaram się, żeby wasze miasto otrzymało Virtuti
Militari i tytuł Zawsze Wiernego”… Pod Kodziowcami nad Czarną Hańczą 101. pułk
rezerwowy ułanów powstrzymał nacierające oddziały pancerne. Zniszczono 22
czołgi, umożliwiając wycofanie się pozostałym jednostkom. „Mając już
doświadczenie z walk grodzieńskich o skuteczności zwalczania czołgów butelkami z
benzyną, zaopatrzyłem swój szwadron w odpowiedni zapas tej prymitywnej broni.
Nieprzyjaciel ponawiał swoje uderzenie 11 lub 12 razy, lecz za każdym razem
musiał się cofnąć, pozostawiając na przedpolu płonące czołgi” – wspominał
rotmistrz Narcyz Łopianowski, kawaler Krzyża Walecznych i Virtuti Militari,
któremu udało się przeżyć sowiecką niewolę. Po przedostaniu się do Wielkiej
Brytanii został cichociemnym. Zrzucony do Polski walczył w Powstaniu Warszawskim
jako dowódca odcinka „Sarna” w Śródmieściu. Przez kilkanaście dni walczył z
Sowietami gen. Wilhelm Orlik-Rückemann dowodzący wojskami KOP na Polesiu i
Wołyniu. Stoczył z nimi kilkadziesiąt potyczek, bitwy pod Wytycznem i Szackiem.
Na południu bili się kawalerzyści płk. Władysława Andersa, który ranny trafił do
sowieckiej niewoli. Brześć był oblegany przez obu najeźdźców, ostrzeliwała go
artyleria niemiecka i sowiecka. W tym mieście 28 września 1939 roku odbyła się
słynna wspólna defilada zwycięzców przyjmowana przez gen. Heinza Guderiana i
sowieckiego dowódcę brygady Siemiona Kriwoszeina. Żołnierze płk. Tadeusza
Kaliny-Zieleniewskiego bohatersko bili się pod Krzemieniem i Momotami. Dowódca
Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszek Kleeberg walczył z czerwonoarmistami
pod Jabłonią, Parczewem i Milanowem. Jego żołnierze ostatni bój z Sowietami
stoczyli 4 października 1939 roku, w przeddzień swej kapitulacji przed Niemcami.
„Małe Katynie”
Od pierwszych godzin sowieckiej okupacji towarzyszyły egzekucje wziętych do
niewoli żołnierzy Wojska Polskiego i Korpusu Obrony Pogranicza oraz ludności
cywilnej. Taki los czekał Polaków zbrojnie przeciwstawiających się najazdowi ze
wschodu. Wspomnieć można wymordowanie żołnierzy, rannych i personelu szpitala
wojskowego w Grabowcu. To o tej zbrodni śp. prof. Wiktor Zin pisał: „Trzeba
pamiętać, że my, mieszkańcy Zamojszczyzny, mamy także swój „Mały Katyń”". Na
liście miejsc pacyfikacji i mordów są m.in. Tarnopol, Nowogródek, Grodno,
Oszmiana, Sarny, Złoczów, Wołkowysk, Mołodeczno… Dramatyczne wydarzenia
rozegrały się w Górze Koliszówce koło Sopoćkiń. „Jechaliśmy może pięć minut, gdy
zamajaczyły przed nami dwa czołgi sowieckie. Posypały się strzały karabinowe z
tyłu i z przodu. Odwrotu nie było… obskoczyli nas żołnierze sowieccy… dwaj
komisarze zaczęli nas rewidować” – wspominała Alfreda Wilczyńska, zamknięta
przez Sowietów w stodole, gdy jej męża gen. Józefa Olszynę-Wilczyńskiego
(żołnierza I Brygady Legionów i wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r.) wraz z
jego adiutantem kpt. art. Mieczysławem Strzemskim odprowadzono na bok. Po chwili
usłyszała strzały z broni maszynowej i Sowieci odjechali, pozostawiając zwłoki
zamordowanych Polaków. Zabito ich z pogwałceniem wszelkich międzynarodowych
umów, ale takie mordy na jeńcach po 17 września 1939 roku nie były czymś
wyjątkowym, a ich zwieńczeniem był Katyń, Twer, Charków…Pod sowiecką okupacją
znalazła się ponad połowa terytorium ziem Rzeczypospolitej i 13,5 mln jej
obywateli. Okupant rozpoczął systematyczną eksterminację ludności polskiej, a
szczególnie niepodległościowych elit aresztowanych, mordowanych i wywożonych na
„nieludzką ziemię”. Najtragiczniejszy był jednak fakt, iż Zachód pozostał
obojętny wobec agresji Moskwy i zajęcia połowy terytorium państwa polskiego
przez ówczesnego „najlepszego sojusznika Hitlera”. Więcej, usankcjonowały to w
następnych latach decyzje mocarstw, których zwieńczeniem były jałtańskie
postanowienia uznające sowieckie zdobycze po 17 września 1939 roku. Po raz
kolejny odebraliśmy lekcję, iż w najdramatyczniejszych momentach wolny świat
pozostawia nas samych za cenę „niepogarszania swych stosunków z Rosją”.
Autor jest pracownikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Krakowie.
#